Znikające auta
Pół miliarda złotych – taka jest wartość samochodów skradzionych w Polsce w ubiegłym roku
Największe zagrożenie przestępczością samochodową występuje na terenie Komendy Stołecznej Policji (Warszawa i sąsiednie powiaty) – tutaj na 100 tys. mieszkańców odnotowuje się średnio 89 kradzieży aut. W samej stolicy w 2013 r. najwięcej aut zniknęło z ulic Pragi-Południa i Mokotowa. Kolejne niebezpieczne regiony to województwa łódzkie, dolnośląskie oraz śląskie. Najbezpieczniej pod tym względem jest na Podkarpaciu, w województwie świętokrzyskim i na Lubelszczyźnie. W tej chwili w bazach stołecznej policji znajduje się około tysiąca nazwisk złodziei aut. To głównie przestępcy związani z gangami wołomińskim, praskim i otwockim. – Niekiedy są to całe rodziny, które żyją z kradzieży samochodów. Niektórzy specjalizują się w określonych markach i kradną na przykład tylko pojazdy francuskie albo japońskie. Mechanicy rozbierają skradziony samochód w ciągu 45 minut – mówi jeden z policjantów.
Jak ocenia były oficer CBŚ, w tej branży nie ma już dominacji dużych grup przestępczych, tak jak dziesięć czy więcej lat temu: – Pruszków, Wołomin i inne gangi zostały już rozbite. W ich miejsce wchodzą małe, kilkuosobowe grupy.
Zdaniem kryminologa prof. Brunona Hołysta polscy gangsterzy nie wrócą już do dawnych brutalnych metod kradzieży. – Przyjmuje się u nas zachodni model przestępczości zorganizowanej, czyli zysk bez ofiar. Kiedyś trzeba było zabić właściciela auta, aby ukraść jego samochód. Dziś już nie trzeba tego robić. Najważniejszy jest zysk, ale bez przemocy – podkreśla prof. Hołyst.
Gang kradnie, urzędnik legalizuje
Zauważalny w stolicy spadek kradzieży aut to m.in. efekt pracy policjantów ze stołecznego wydziału zwalczania przestępczości samochodowej, działającego od kilku lat. Przeprowadzają oni kontrole samochodów i parkingów. Na ulicach, gdzie najczęściej dochodzi do kradzieży, ustawiają auta pułapki i wokół nich instalują małe kamery. Ponieważ policja ciągle nęka złodziei, rabusie coraz częściej wolą grasować w innych krajach. Na przykład w Niemczech, Austrii, Włoszech, Hiszpanii, Francji i Belgii. Niedawno koło Piaseczna policjanci odnaleźli trzy luksusowe bmw, astona martina i hondę civic. Okazało się, że warte 1,5 mln zł samochody zostały skradzione w Niemczech. Dlaczego złodzieje fatygują się aż za granicę, aby uprawiać swój proceder? – Rozpoznanie środowiska naszych złodziei samochodów przez niemiecką policję jest słabe. Tam łatwiej im ukraść auto, bo czują się anonimowi – komentuje jeden z warszawskich policjantów.
Zdarza się, że w przestępczym procederze biorą udział skorumpowani urzędnicy, którzy pomagają legalizować trefne samochody w wydziałach komunikacji. W maju ubiegłego roku prokuratura w Warszawie zakończyła rozległe śledztwo w sprawie legalizacji skradzionych aut przez urzędników i przyjmowania przez nich łapówek. Przed sądem odpowiedzą aż 33 osoby. Rozbicie grupy było możliwe m.in. dzięki zeznaniom świadka koronnego. Śledztwo w tej sprawie trwało kilka lat. Przez ten czas zarzutami objęto złodziei, paserów i osoby pomagające gangowi legalizować skradzione samochody na podstawie sfałszowanych dokumentów. Gang miał bowiem własnych fałszerzy dokumentów. – Na ich podstawie pracownicy wydziałów komunikacji m.in. z Ochoty i Woli legalizowali auta, chociaż wiedzieli, że są kradzione – wspomina jeden ze śledczych. Prokuratura ustaliła, że w latach 1999–2001 gang ukradł i zalegalizował w sumie 180 samochodów o łącznej wartości 10 mln zł. Samochody kradziono zarówno w Warszawie, jak i za granicą. Dwaj urzędnicy wydziału komunikacji usłyszeli w sumie 84 zarzuty przyjęcia korzyści majątkowych, trzem osobom postawiono 81 zarzutów wręczenia korzyści majątkowej urzędnikom, a 18 osób oskarżono o nabycie w złej wierze pojazdów pochodzących z kradzieży. Ponadto 11 osób usłyszało 54 zarzuty sfałszowania dokumentów służących do zarejestrowania skradzionych samochodów.