Iluzja zwycięstwa
25 lat temu Polacy po raz pierwszy w czasach PRL poszli do urn z nadzieją, że ich głos rzeczywiście może się przyczynić do budowy nowej Polski. Ich wiara została złamana, zanim wybory dobiegły końca
Wyborczy szwindel
Dla komunistów prawdziwą porażką okazała się lista krajowa do Sejmu, która najbardziej skumulowała na sobie niechęć Polaków do władzy. Po ostatecznym podliczeniu wyników pierwszej tury głosowania okazało się, że z 35 kandydatów władzy, którzy się na niej znaleźli, próg 50 proc. poparcia przekroczyło jedynie dwóch. Upadek listy krajowej był największym ciosem dla władzy i mógł wywrócić do góry nogami cały skrupulatnie zaplanowany przez nią układ sił w przyszłym Sejmie. 5 czerwca na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR gen. Wojciech Jaruzelski winą za złe wyniki strony rządowej w pierwszej turze wyborów obarczył Kościół. Poparł go Stanisław Ciosek, który stwierdził: „(…) My Kościołowi zaufaliśmy, a oni okazali się jezuitami (…)”. Przerażeni członkowie Biura Politycznego oprócz poszukiwania winnych, starali się także szukać jakiejś drogi wyjścia z tej trudnej dla obozu władzy sytuacji. Józef Czyrek zalecał m.in., aby „przestrzec opozycję przed możliwością prób destabilizacji pod wpływem sukcesu”, zaś prof. Władysław Baka jako przykład możliwego działania wskazywał sytuację w Chinach, gdzie 4 czerwca 1989 r. na placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie zmasakrowano protestujących studentów.
Także przywódcy opozycji zaczęli się zastanawiać, czy druzgocąca porażka władzy w pierwszej turze głosowania rzeczywiście nie zachęci jej do podjęcia prób manipulacji wynikami wyborów lub sięgnięcia po rozwiązanie siłowe. Jacek Kuroń sugerował m.in., aby nie organizować demonstracji z okazji zwycięstwa, a w gazetach i ulotkach sygnowanych przez „Solidarność” zakazać używania określeń „śmierć komunie” i innych podobnych haseł. Kluczowym momentem w ewolucji stanowiska opozycji była konferencja prasowa Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” w dniu 7 czerwca z udziałem rzecznika związku Janusza Onyszkiewicza oraz Jana Lityńskiego i Jacka Moskwy. Onyszkiewicz stwierdził wówczas, że „nieobecność w Sejmie takich osobistości jak Rakowski i Ciosek będzie niekorzystna, ponieważ pozostaną poza parlamentem ludzie podejmujący ważne decyzje polityczne” i że w ogóle „byłoby to z uszczerbkiem dla Sejmu, jako instytucji stanowiącej o sprawach państwa”. Podobnie jak on myślało wówczas wielu innych liderów opozycji, wśród nich m.in. Jacek Kuroń, Adam Michnik, Bronisław Geremek i Henryk Wujec. Potem dołączył do nich także Lech Wałęsa. Wypowiedź Onyszkiewicza była dla władzy czytelnym sygnałem, że opozycja czeka teraz na konstruktywne propozycje ze strony władzy. 8 czerwca odbyły się obrady Komisji Porozumiewawczej, podczas której przywódcy obozu władzy i opozycji mieli negocjować sprawę obsadzenia 33 mandatów sejmowych z listy krajowej. Sprawa była bardzo poważna, albowiem w razie nieobsadzenia tych miejsc przez stronę rządową, opozycja miałaby prawie 50 proc. głosów w Zgromadzeniu Narodowym, co mogło postawić pod dużym znakiem zapytania wybór generała Jaruzelskiego na przyszłego prezydenta PRL, na czym bardzo zależało władzy. Po burzliwej, blisko dziewięciogodzinnej debacie, obie strony zgodziły się jednak na propozycję zgłoszoną przez stronę rządową, aby w zaistniałej sytuacji zwrócić się do Rady Państwa o wypracowanie możliwego rozwiązania problemu dotyczącego listy krajowej. W efekcie tego spotkania 12 czerwca Rada Państwa wydała „Dekret o zmianie ordynacji wyborczej do Sejmu”, na mocy którego, w przypadku, gdyby kandydaci z listy krajowej nie uzyskali wymaganej liczby głosów, na mandaty nieobsadzone miano przeprowadzić ponowne głosowanie, przenosząc je do okręgów wyborczych. Ogłoszenie decyzji o zmianie ordynacji wyborczej tuż przed drugą turą wyborów, a zwłaszcza zgoda na ten fakt liderów opozycji, wywołały potężną falę krytyki i społecznego niezadowolenia. Dla wielu zwykłych ludzi był to po prostu polityczny szwindel władzy, na który, nie wiadomo dlaczego, zgodziła się opozycja. Sytuację starał się wówczas ratować Lech Wałęsa, który podkreślał, ze „związek nie oddaje niczego z tego, co wygraliśmy, a jedynie musi oddać to, co już z góry było przeznaczone dla drugiej strony”. Ale jego słowa nie były przekonujące i nie mogły uspokoić wszystkich wyborców, którzy głosowali na kandydatów opozycji.