Pożegnanie wizjonera
Mieczysław Wilczek świetnie rozumiał, że nie da się stworzyć rynku bez własności i prywatnych przedsiębiorców. Dziś jest chwalony jako twórca polskiego cudu gospodarczego drugiej połowy XX wieku
– Był naprawdę bardzo utalentowanym chemikiem, wynalazcą, który mógł zrobić światową karierę – dodaje Jacek Górecki. – Niesamowita, ale prawdziwa jest historia z zapisaniem na serwetce w restauracji patentu chemicznego dla ludzi z koncernu Shell. Mietek po prostu spisał im tam, w jaki sposób mają rozdzielić chemicznie jakieś substancje. Był bardzo zdziwiony, gdy po paru miesiącach do Polleny na nazwisko pana dyrektora przyszło zaproszenie na galę organizowaną przez Shella. Pojechał, a tam dopiero niespodzianka! Został uznany za współtwórcę jakiegoś ważnego dla wielkiej firmy patentu. Zarobił wielkie pieniądze i zdobył uznanie zachodnich inżynierów.
Jego Przedsiębiorczość
Taki właśnie tytuł w 2008 r., dokładnie ćwierć wieku po uchwaleniu ustawy o działalności gospodarczej, przyznało Wilczkowi Centrum im. Adama Smitha. Twórca prawa dla przedsiębiorców na własnej skórze doświadczył blasków i cieni prowadzenia interesów w PRL. Usamodzielnić postanowił się już pod koniec lat 60. Od tego też czasu, z przerwą na objęcie ministerialnej posady, był w pełnym tego słowa znaczeniu kapitalistą. – Jeśli miałeś pomysł i potrafiłeś produkować coś, czego nie było na rynku, to tak jakbyś hodował kurę znoszącą złote jajka – wspomina przedsiębiorca z branży mięsnej. – Nieważne, czy to były goździki hodowane w foliach, czy aluminiowe koszyczki do szklanek i cukierniczek, które ludzie produkowali w garażowych manufakturach. – Takie były realia PRL – przyznaje Andrzej Sadowski. – Centralistyczna gospodarka nakazowo-rozdzielcza charakteryzowała się występowaniem tzw. permanentnego niedoboru. Jak ktoś był bystry, tak jak Mieczysław Wilczek, miał gigantyczne pole do popisu. Mówiąc symbolicznie, wystarczyło, że czytał codziennie „Trybunę Ludu” i dowiadywał się z niej, że na rynku brakuje raz tego, a raz innego towaru.
– Jemu pomysły i praca dosłownie paliły się w rękach. Był niezwykle szybki w działaniu – opowiada Jan Budek, prezes zakładów Polish Farm Meat, wieloletni przyjaciel i wspólnik Wilczka. – Realizacja projektu następowała natychmiast. Zawsze miał świetne pomysły na biznes. Już na początku lat 70. w Stanisławowie założyliśmy firmę utylizacji odpadów mięsnych. Zaczęliśmy produkować mączkę kostną, która była świetną paszą dla zwierząt. – To właśnie Wilczek wyczuł w tym świetny biznes – dodaje Cezary Góralski. – Do tej pory kości zwierząt trafiały po prostu na wysypiska śmieci, ale on opracował zupełnie nowatorską metodę ich przetwarzania. Mógł potem sprzedawać to, co dziś nazywa się „know-how”. Mieliśmy świetną paszę dla zwierząt, a w dodatku oleje z przetwarzania odpadów mięsnych sprzedawaliśmy na Zachód.
– Na mączce kostnej moglibyśmy jako polscy przedsiębiorcy zarabiać do dziś, gdyby nie lobby „sojowe”, które przeforsowało unijne przepisy zabraniające używania wcześniejszej paszy – komentuje Jan Budek. – Ale Mietek w interesach dawał sobie radę w najtrudniejszych latach. W naszej firmie bez zbędnej biurokracji (księgowy przyjeżdżał raz w miesiącu!) zatrudnialiśmy 50 osób. Mieczysław umiał ludzi porwać do swoich pomysłów, przekonać. Ustępowały mu nawet władze, bo potrafił używać w rozmowie z nimi świetnych argumentów. – To fakt, że miał dobre kontakty we władzach – potwierdza Jacek Górecki. – Już w latach 70., za Gierka, który epatował zachodnim stylem bycia, Mieczysław mógł trafić do jednego z resortów gospodarczych. Ale wyciągnięto mu tamten patent dla Shella, zrobiono małą aferę z tego, że miał kontakty na Zachodzie, zarabiał tam pieniądze. To w końcu zadecydowało, że nie dostał żadnej oferty.
Według Cezarego Góralskiego, nie ma w tym nic dziwnego, że Wilczek w końcu dostał ofertę od Rakowskiego: – Był już w latach 70. dobrze znany w kręgach warszawskiej śmietanki towarzyskiej. Bywały u niego aktorki, które elektryzowały okolicznych mieszkańców, kąpiąc się nago w basenie. Bywał karykaturzysta Eryk Lipiński ze swoimi znajomymi, przyjeżdżali Daniel Olbrychski i Krzysztof Materna. Mietek miał niezwykły urok jako towarzysz biesiad, a jednocześnie wielki dystans do siebie i niezwykłą wiedzę. Dlatego ludzie się do niego garnęli.