
Szybcy i wyluzowani
Publiczna komunikacja rowerowa w miastach jest jedną z najszybciej rozwijających się branż w Polsce
NextBike założył w 2004 r. w Lipsku Ralf Kalupner. Zaczynał od 20 rowerów, dziś pod szyldem NextBike jeździ 15 tys. rowerów, w 14 krajach położonych na czterech kontynentach. – Jesteśmy samodzielną spółką z polskimi właścicielami i w wielu dziedzinach mamy już własne rozwiązania techniczne – podkreśla Tomasz Wojtkiewicz.
Mniejsze firmy próbujące konkurować z NextBikiem sprawiły, że o branży rowerowej zrobiło się głośno. I tak opisując przetarg w Toruniu, wygrany przez firmę WiM System z Czarnej na Podkarpaciu, lokalne media pisały na jesieni 2013 r. o „brudnej wojnie o rower miejski”. O wyniku przetargu zdecydowała Krajowa Izba Odwoławcza. Pierwszy przetarg unieważniła, bo tłumaczenie referencji przedstawionych przez warszawską firmę BikeU (sama spółka nie ma doświadczenia) okazały się nie odpowiadające rzeczywistości. Spółka posłużyła się terminem „eksploatacja”, a powinna napisać tylko o „świadczeniu usługi wsparcia”. W drugim przetargu KIO także uchyliło decyzję korzystną dla BikeU i wybrało właśnie WiM System, odrzucony wcześniej z powodu braku wymaganego doświadczenia. WiM System z kolei ma na koncie 4-letnią współpracę z władzami Rzeszowa i mniej udaną realizację projektu w Krakowie (władze firmy twierdzą, że zrezygnowały z kontraktu, a władze miasta, że to one musiały poszukać innego kontrahenta). Realizacja kontraktu w Toruniu nie poprawiła wizerunku WiM System. Uruchomienie systemu zaplanowano na 1 kwietnia, a później systematycznie przekładano. Ostatecznie ruszył 18 kwietnia i znacznie odbiegał od tego, do czego zobowiązała się firma w przetargu (brakowało zapięć do rowerów, profesjonalnego systemu informatycznego informującego o usłudze itp.).
Głośnym skandalem skończyło się również poszukiwanie nowej firmy obsługującej krakowski system rowerowy. Władze Krakowa nabyły w 2013 r. system informatyczny i rowery od NextBike. Zrezygnowały jednak z samodzielnego zarządzania systemem i zrobiły przetarg. Ten z kolei wygrała wspomniana wcześniej firma BikeU, dla której miało być to pierwsze polskie zlecenie. Praca na systemie informatycznym dostarczonym przez NextBike, a obsługiwanym przez nowego dostawcę, skończyła się w połowie kwietnia spektakularną katastrofą. Szefowie NextBike mówią wprost o nieprofesjonalnej i nieuzgodnionej z nimi próbie wprowadzenia automatycznego danych przez BikeU, które system odczytał jako próbę ataku hakerskiego, co spowodowało konieczność jego wyłączenia. Skutkiem ubocznym było wysłanie o 2.30 w nocy SMS-ów i maili do kilku tysięcy użytkowników systemu w imieniu…NextBike, z nieprawidłowymi danymi dotyczącymi wpłacania pieniędzy za wypożyczenie rowerów. Klienci byli wściekli. – Dobra osobiste i renoma naszej firmy zostały naruszone. Rozważamy w tej sprawie kroki prawne – mówi prezes Wojtkiewicz.
Z kolei szef BikeU Michał Jeż oskarża konkurencję o sabotaż i twierdzi, iż otrzymała ona harmonogram prac (nie podaje jednak konkretów). Na skutek wydarzeń urzędnicy krakowscy musieli przejąć od firmy BikeU obsługę systemu informatycznego NextBike i dziś zarządzają nim samodzielnie. Co ciekawe, BikeU ma obowiązek, zgodnie z wymogami przetargu, powiązać kartę miejską z systemem wypożyczania rowerów. Władze Krakowa przesunęły ten termin na 1 czerwca i oczekują, że zostanie on zrealizowany. Michał Petlik z krakowskiego ratusza otwarcie deklaruje, że w przeciwnym wypadku miasto będzie domagało się kar finansowych dla BikeU. Michał Jeż zapewnia, że jego spółka jest gotowa zrealizować wymagania przetargu, jeżeli dostanie „właściwy dostęp” ze strony NextBike. – Nikt w tej sprawie z BikeU nie prowadził z nami rozmów – informuje Tomasz Wojtkiewicz, prezes NextBike.
Zacięta walka i konkurencja na tym rynku jest, jak zwykle, wprost proporcjonalna do rosnących budżetów. Tylko wpływy z reklamy na rowerach szacowane są na 4 mln zł (w 2015 r. mają wzrosnąć do 6,5 mln zł). Dlatego władze miast, budujących systemy rowerów publicznych, czeka dziś problem jak znaleźć złoty środek między zachowaniem zasad wolnej konkurencji a realnymi możliwościami wykonania ich przez startujących przedsiębiorców. Takim filtrem ograniczającym chętnych chcących spróbować swoich sił w biznesie mogłoby być wadium sięgające 5 proc. wartości kontraktu (obecnie wadium w niektórych przetargach wynosi… 3 tys. zł) i premiowanie doświadczenia w realnie wykonanych projektach. W przeciwnym wypadku awarie takie jak w Toruniu i Krakowie będą się powtarzały.