Przepis na miliardera
Bill Gates, Steve Jobs, Mark Zuckerberg – to tylko kilka przykładów pokazujących, że lista najbogatszych ludzi świata nie jest raz na zawsze zamknięta i aby się na nią dostać, nie trzeba być spadkobiercą wielopokoleniowej fortuny
Połowa największych firm świata powstałych po II wojnie światowej została założona przez self-made manów. Młodym wilkom światowego biznesu przyjrzeli się ostatnio pracujący dla londyńskiego liberalnego think-tanku Centre for Policy Studies sztokholmscy naukowcy Tino i Nima Sanandaji. Niektóre z wniosków płynących z ich analizy nie będą zaskoczeniem dla uczestników życia gospodarczego. Kilka innych przeczy mocno utrwalonym stereotypom.
Globalny amerykański sen
Przedmiotem badań były osoby figurujące na listach najbogatszych magazynu „Forbes” z lat 1996–2012, mogące się poszczycić majątkami zbudowanymi od zera, oczywiście niekoniecznie w tym okresie. Nie uwzględniono więc nie tylko dziedziców rodowych fortun, ale także biznesmenów w rodzaju Donalda Trumpa, którzy pomnożyli wartość przedsiębiorstw niedających im statusu miliarderów w momencie przejęcia. Badacze zidentyfikowali 996 takich – jak ich nazwali – superprzedsiębiorców, reprezentujących 53 kraje świata. Stanowią oni 58 proc. spośród wymienionych przez „Forbesa” krezusów – 70 proc. amerykańskich, 42 proc. zachodnioeuropejskich i praktycznie 100 proc. chińskich. Zabrakło wśród nich rosyjskich i ukraińskich oligarchów, ponieważ w tych krajach wielkie fortuny powstały dzięki przejmowaniu gigantów gospodarki uspołecznionej.
Oprócz Microsoftu, Apple i Facebooka superprzedsiębiorcy stworzyli takie globalne marki, jak Nike (Phil Knight), Starbucks (Howard Schultz) czy filmowy potentat DreamWorks (Jeffrey Katzenberg). Europę na tej liście reprezentują m.in. założyciel Ikei (Ingvar Kamprad) i twórca Red Bulla (Dietrich Mateschitz) oraz włoscy dyktatorzy mody Giorgio Armani i Luciano Benetton. Nie zabrakło też Japończyków (m.in. Akio Morita z Sony) i Kanadyjczyków (Mike Lazaridis z Blackberry, Guy Laliberté z Cirque du Soleil). Najwięcej superprzedsiębiorców na milion mieszkańców mają Hongkong (trzech) i Izrael (dwóch). Następne miejsca w tej klasyfikacji zajmują USA, Szwajcaria i Singapur. Polska (8 miliarderów, 0,21 na milion mieszkańców) znajduje się na 23. pozycji, m.in. dzięki Leszkowi Czarneckiemu, Janowi Kulczykowi, Zygmuntowi Solorzowi-Żakowi i Michałowi Sołowowowi. W rankingu plasujemy się za Czechami (jedynym oprócz Polski krajem z Europy Środkowej-Wschodniej), a przed Francją, Holandią, Koreą Południową i Meksykiem.
Branże, które skupiają najwięcej majętnych innowatorów, to technologie informatyczne, biotechnologia, finanse i handel detaliczny. Przemawia za tym ich duża podatność na nowinki, względna łatwość akceptacji młodych przedsiębiorców (informatyka) oraz – w wypadku finansów – wysokie płace. Niewielu superprzedsiębiorców rekrutuje się z sektorów, w których dominuje samozatrudnienie, takich jak budownictwo.
Obama się mylił
Wyniki badań naukowców ze Sztokholmu to ważny argument w rozpętanej przez francuskiego ekonomistę Thomasa Piketty’ego dyskusji na temat wprowadzenia światowego podatku dla najbogatszych. Podważają one opinię Harry’ego Reida, przywódcy demokratów w amerykańskim Senacie, według którego „milionerzy tworzący miejsca pracy są jak jednorożce – nie istnieją”, a także podkreślaną przez Baracka Obamę w kampanii prezydenckiej różnicę między nastawieniem na tworzenie bogactwa, czemu miał hołdować jego rywal Mitt Romney, a walką z bezrobociem. W rzeczywistości obydwa te czynniki są ze sobą związane. 50 największych firm stworzonych przez superprzedsiębiorców zatrudnia 6 mln osób. Mitem okazało się twierdzenie, że najwięcej pracowników zatrudniają małe firmy. W ubiegłym roku zespół Johna Haltiwangera, ekonomisty z amerykańskiego Uniwersytetu Maryland, wyliczył, że tamtejsze start-upy odpowiadają jedynie za 20 proc. nowych miejsc pracy. Bardziej produktywną rolę odgrywają nowe firmy, którym udało się osiągnąć kolejne stopnie rozwoju.
Co więcej, tworzą one stanowiska odporne na tzw. kreatywną destrukcję, o którą często są oskarżani biznesowi innowatorzy. Jak twierdzi Jennifer Rubin, pisząca o Jobsie publicystka „Washington Post”, ci, którzy wyolbrzymiają kwestię rugowania niektórych zakładów pracy przez technologiczne ulepszenia, nie rozumieją istoty kapitalizmu. A jest nią uwalnianie kreatywności osób zaangażowanych wcześniej w realizację zadań wykonywanych efektywniej dzięki nowym wynalazkom. Oprócz zapewniania dochodów swoim pracownikom superprzedsiębiorcy prowadzą do wzrostu zamożności społeczeństwa, inspirując innych kandydatów na rekinów biznesu, co prowadzi do wyłaniania się takich oaz postępu jak kalifornijska Dolina Krzemowa. Autorzy raportu uważają, że nowi gracze na rynku i korporacje o długiej tradycji nie muszą być wrogami, ponieważ wypełniają inne nisze. Biznesowi debiutanci specjalizują się w promowaniu nowych produktów, weterani – w redukcji kosztów wytwórczości na masową skalę.