Od i do redakcji
Pewną pociechą jest metoda przerywania ciąży polegająca na wywołaniu poronienia. Gdy dziecko (płód) urodzi się martwe, można je pochować, a jeśli przeżyje, to się go nie ratuje, tylko się czeka, aż za kilka chwil umrze. Wiem to z rozmów z kilkoma ginekologami, więc dziwię się święt(oszkowat)emu oburzeniu pana ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza, gdy usłyszał o tym z ust jednej z działaczek na rzecz ochrony życia poczętego. Kochajmy się, bo miłość jest najważniejsza. Co się stanie potem, obchodzi mnie mało” – jak śpiewał zespół Brathanki w piosence „Barowy gwar” z 2002 r. Oj, jeszcze będzie obchodziło – na łożu śmierci albo w czasie Sądu Ostatecznego. Pismo Święte uczy: „Co człowiek sieje, to i żąć będzie” (Gal. 6, 8). Zwolennicy aborcji powinni się cieszyć, że ich nie zlikwidowano w życiu płodowym, więc niech przestaną judzić i zwodzić niedoświadczonych.
Całkowity zakaz aborcji nie pomoże nienarodzonym, bo jeśli kobieta zechce pozbyć się ciąży, znajdzie na to sposób. Właśnie dlatego w czasie postalinowskiej odwilży wprowadzono w Polsce legalność aborcji! Gdyby Polki nie pozwalały sobie na te praktyki, nie doszłoby w kwietniu 1956 r. do wejścia w życie odnośnej ustawy (...). Zresztą nie tylko panie, bo i panowie muszą dawać przykład. Dlatego ważne jest propagowanie edukacji na rzecz moralności i obrony życia poczętego. Powinni to robić duchowni różnych wyznań. Ale również niewierzący nauczyciele etyki.
Karol Kuligowski, Żyrardów