Wolnościowe jasełka
„Prostak błędy swe przystraja” – mawiał Konfucjusz. Słowa te jak ulał pasują do opisu patetycznych obchodów 25-lecia wolności, które urządziła sobie polska klasa polityczna
Urodziłem się w 1971 r., kiedy rządy nad Polską obejmował Edward Gierek. 43 lata później dowiedziałem się z książeczki pt. „25 lat wolności”, że połowę życia byłem sowieckim więźniem. Zdumiony i nieco zakłopotany wyczytałem z niej, że „w 1989 r. Polska wróciła do rodziny wolnych narodów”. Mój stosunek do wolności najlepiej wyrażają słowa wielkiego francuskiego myśliciela Karola Ludwika Monteskiusza: „Wolność to prawo czynienia wszystkiego, co nie jest zabronione”.
W epoce Gierka produkcja aktów prawnych ograniczających wolność była nieporównywalnie mniejsza niż po 1989 r. W 1971 r. Sejm PRL uchwalił zaledwie 22 ustawy, w tym ustawę budżetową i o paszportach, dzięki której wyjazd na Zachód nie był już tak trudny jak w epoce towarzysza Wiesława. W latach 1989–2014 demokratycznie wybrani posłowie wyprodukowali ponad 2,5 tys. ustaw, z których ogromna część zawiera sprzeczne ze sobą przepisy. Zajmują one kilkadziesiąt tysięcy stron, co oznacza, że ich lektura – gdybyśmy czytali 50 stron dziennie – zajęłaby nam trzy lata.
Jeżeli więc w pamiętnej dekadzie Gierka podległy Moskwie Sejm wyprodukował około 200 ustaw, a „wolny” i w pełni demokratyczny parlament wyrzucił z siebie 25 razy więcej gniotów prawnych, to stosując zasadę Monteskiusza, muszę uznać, że żyję w państwie 25-krotnie bardziej zniewolonym niż w latach 70.