Wystarczy żulom zamienić pałki na władzę, a wtedy po co kryć się przed stójkowymi, gdy samemu jest się policją, prokuraturą, sądem i w ogóle samą sprawiedliwością?
Przyznaję, że coraz częściej wykluczam się z grona ludzi cywilizowanych. Żeby raz do roku wyciągnąć mnie do teatru, trzeba użyć przekupstwa i szantażu, a i tak z każdą obejrzaną premierą rośnie we mnie upór, by teatrów za wszelką cenę unikać. Wszystko przez to, że jedni przez drugich, od dramaturga po prostą bileterkę, uparli się mną estetycznie i kulturowo wstrząsać, aż od tych szoków zaczynam mieć lęki. Ileż w końcu katharsis można znieść w jednym życiu, gdy nawet zdekonstruowana bajka o sierotce Marysi i krasnoludkach okazuje się mroczną parabolą o zbrodni, narkotykach, HIV i kazirodztwie?
Pewnie dlatego nie miałem pojęcia, jak obficie nadal wystawia się sztuki tego starego komucha Brechta. Myślałem, że dawno już to wszystko pożółkło, zakurzyło się, a resztę mole zżarły, bo jak dzisiejszą licealistkę z pretensjami, co „Golgotę Picnic” na czczo przegryza McDonaghiem, mogą poruszyć polityczne wodewile z pierwszej połowy zeszłego wieku?