Mowa nienawiści
Żeby nie było za słodko, warto nadmienić, że u Dudy – tak jak w wypadku Ogórek – ktoś przesadził ze szkoleniami wizerunkowymi. O ile kandydatce SLD ewidentnie eksplodował mózg i z miłej dziewczyny przemieniła się w machinalnie powtarzającego gotowe kwestie robota, o tyle sytuacja u Dudy jest bardziej skomplikowana. Chłop dostał taką porcję chemii i prania mózgu, że już nie martwi się o wynik wyborów. On czeka jedynie na ich ogłoszenie, bo przecież on już jest prezydentem! Wbił się w to przekonanie z taką mocą, że przestaje poznawać starych znajomych, a na spotkaniach ze sztabem zachowuje się jak basza wizytujący harem. Oj, bolesne będzie zderzenie z rzeczywistością, kiedy okaże się, że – podobnie jak Komorowski – biedak żyje snem wariata.
A co u wspomnianych kuców Korwina? Jak już wspomniałem, chłopaki zajęły się spektakularnymi zadymami, których moc porównać można jedynie do starej dobrej Ligii Republikańskiej. Tu narobią dymu, gdzie indziej zamachną się krzesłem na Komorowskiego, zawsze machając przy tym swoimi flagami i transparentami. Wygląda to naprawdę nieźle, dopóki nie wyłączy się dźwięku w telewizorze. Wtedy wszystkie ich akcje zaczynają wyglądać jak wiece poparcia Komorowskiego, a nie bunt i protest. Nieprawda? No to proszę włączyć sobie bez audio nagranie ze słynnego wiecu w Krakowie. Flagi z napisem KORWiN powiewają wtedy radośnie i sympatycznie, a wiecznie uśmiechnięty Komorowski – niczym dziecko z porażeniem mózgowym – zdaje się pozdrawiać swych zwolenników. Chyba zresztą ktoś to już wychwycił i zamiast głosu tłumu puszcza się w TVP i TVN pogaduchę reportera z wybitnym ekspertem od wszystkiego... Tu proszę sobie wpisać dowolne nazwisko. Może być nawet sąsiada lub zmarłej babci. Nie kpię ani nie mam zamiaru obrażać pamięci o bliskich. Ale czy słyszeliście kiedyś, żeby ci wybitni eksperci powiedzieli coś, co trzyma się kupy?
Pozostając przy prezydenckim temacie, przenieśmy się na koniec do Słupska, gdzie – jak wiadomo – rządy sprawuje Robert Biedroń. Kiedy kilka lat temu mówiono, że dzieciak mocno się wyrabia, przyjmowałem to z przymrużeniem oka, ale to, co można usłyszeć o nim w Słupsku, naprawdę rodzi spory dysonans poznawczy. Wszyscy, włącznie z najcięższymi odmianami prawicy, chwalą go, cmokają nad nim i mimo drobnych uwag aprobują gościa, a wręcz zaczynają go mieć za swojaka. Jeśli ktoś chce poznać zagadkę jego sukcesu, sprzedaję krótką dykteryjkę o jego poprzedniku. Gość nazywał się Kobyliński. Słynął z tego, że bił po gębach swoich ludzi w trakcie posiedzeń w urzędach, był chamem, gburem i prostakiem, który podczas oficjalnej kolacji potrafił ogłosić konkurs na sikanie do wiadra postawionego na środku sali. Tak przynajmniej opowiadają lokalesi. Kogoś jeszcze dziwi, że Biedroń został tam przyjęty jak zbawca?