Ekoterroryści
Jak pseudoekolodzy zrobili z prawa o ochronie środowiska narzędzie do ściągania haraczu z przedsiębiorców
Kup pan cegłę!” – taką propozycję można było usłyszeć, spacerując po odbudowywanej po wojnie Warszawie. Jeżeli delikwent nie wyrażał zainteresowania, to otrzymywał kilka ciosów cegłą. Według tej zasady działają dziś dziesiątki tzw. stowarzyszeń ekologicznych, będących w rzeczywistości maszynkami do zarabiania pieniędzy na przedsiębiorcach, którzy chcą coś wybudować. Jeżeli ci nie ugną się przed szantażem, nie kupią ekspertyzy lub nie przekażą darowizny, to stowarzyszenie swoimi protestami opóźni budowę o kilka lat. Straty z powodu opóźnień mogą sięgać milionów złotych, więc przedsiębiorcy często zaciskają zęby i płacą szantażystom. Tak wychodzi taniej. Przedsiębiorcy są bezradni, bo organizacje ekologicznie nie muszą mieć osobowości prawnej ani składać sprawozdań, nie muszą mieć nawet adresu, aby działać i protestować w całej Polsce.