Mniej znaczy więcej
Zwolnienie tempa pracy, powrót do natury, cieszenie się drobiazgami – to składniki coraz bardziej popularnego na świecie nowego sposobu na życie. Czy slow movement to kolejny etap rozwoju cywilizacyjnego, czy zwykły chwyt marketingowy?
W ramach jednej z kampanii reklamowych IBM pojawił się billboard przedstawiający 10-letniego, smutnego chłopca, siedzącego w fotelu szefa firmy. Napis głosił: „Kiedy będzie duży, odziedziczy firmę po tym dziwnym typie, który nigdy nie miał dla niego czasu”. Plakaty reklamowały nowe oprogramowanie optymalizujące procesy komunikacyjne w firmach. Rodzicielskie wyrzuty sumienia są doskonałą dźwignią reklamy, rzesze zabieganych pracoholików żywo zareagowały więc na propozycję skrócenia ich czasu pracy i poświęcenia go bliskim. Wyobraźnia podsuwała im kuszący obraz: rodzic wychodzący z pracy o 16 i spędzający czas ze swoimi dziećmi. Czy rzeczywiście tak to działa?
Pośpiech
ma negatywne skutki, odczuwane we wszystkich obszarach życia?
Pracujemy zdecydowanie za dużo: na 16 mln aktywnych zawodowo
Polaków, 72 proc. pracuje ponad 40 godz. tygodniowo. Najpierw
marzymy o karierze, później o zapewnieniu fundamentalnego
bezpieczeństwa. Ulegamy zbiorowej panice – za mało i za wolno.
Wiele osób nie chce nawet myśleć o emeryturze. Jednocześnie
bierzemy rekordowo długie w skali europejskiej L4. Aż
10
proc. zwolnień lekarskich to dolegliwości związane z układem
nerwowym. Nie sposób policzyć ile chorób wynika z przepracowania,
a bezpośrednio nie łączy się ich z nadmiarem obowiązków.
Oznacza to, że jesteśmy przemęczeni i wypaleni. Prawie połowa
Polaków deklaruje, że niechętnie wstaje rano do pracy. Nie zmienia
to faktu, że później i tak wpadają w szaleńczy pęd od rana do
wieczora.
Delektowanie się smakiem życia
Globalna tendencja do obniżenia tempa stała się nowym manifestem zdrowego trybu życia. Ruch na rzecz „spowolnienia” dotarł także do Polski. Nie przejawia się on wyłącznie w sporadycznych przypadkach porzucenia korporacji i przeprowadzki gdzieś na wieś, by hodować zwierzęta i uprawiać rośliny. To coś więcej – koncentracja na drugim człowieku, indywidualne i cierpliwe podejście do klientów, wychowanie dzieci bez nadmiernej presji, zdrowe odżywianie się.
Za początek slow movement przyjmuje się rok 1986, gdy jeden z włoskich restauratorów publicznie zaprotestował przeciw ekspansywnej polityce sieci McDonald's w Rzymie. W odpowiedzi na styl ekspresowego odżywiania się, zaczęły powstawać restauracje slow food, serwujące tradycyjne i zdrowe dania. Najgłośniejszą propagatorką slow food w Polsce jest Magda Gessler. W programie „Kuchenne rewolucje” za hasłem „jak u mamy” kryje się filozofia „powolności” w jej czystej postaci – świeże, niemrożone produkty, naturalne przyprawy, tradycyjne receptury i przede wszystkim żadnych polepszaczy smaku, konserwantów i odgrzewanych kotletów. Proces przygotowania posiłków jest bardziej pracochłonny. Wykluczone są gotowe półprodukty i mrożonki. Klientów restauracji mają przyciągać wspaniałe aromaty, przyjazny wystrój, a przede wszystkim dobrze przygotowane posiłki. Mają cieszyć się drobnymi przyjemnościami dnia codziennego. A to przecież jedno z głównych założeń „powolnego życia”.
Powszechność restauracji slow food i sklepów z żywnością ekologiczną powoduje, że nie odnosimy wrażenia, że jesteśmy zanurzeni w nowym nurcie slow movement. Także dlatego, że w pośpiechu przyjmujemy jedynie jego uproszczoną wersję. Każdy konsument wie, że należy unikać chemicznych udoskonalaczy smaku i wysoko przetworzonych produktów. Większość osób jednak nie delektuje się walorami zdrowego jedzenia, pochłaniając je w takim samym tempie jak w fast foodach.
Ta spłaszczona wersja slow movement napędza gigantyczny mechanizm jeszcze większego konsumpcjonizmu. Paradoksalnie nic nie zwalnia. Jedynie konsument na chwilę przycupnie w pachnącej, ekologicznie wyglądającej restauracji. Potem rusza w pogoń za wszystkim co naturalne i jak najmniej nafaszerowane chemią. Producenci zmieniają opakowania, by ich produkty wyglądały na ekologiczne i pozbawione konserwantów. Niekiedy jest to tylko matowa powierzchnia lub kolor papieru pakowego, a cena odpowiednio rośnie. Za eko płaci się przecież ekstra. Katarzyna Bosacka w programie „Wiem, co jem i wiem, co kupuję” tropi bezlitośnie wszystkie żywnościowe buble udające produkty slow food. Aby delektować się zdrową żywnością musimy zatem uważnie czytać etykiety i w rezultacie znów zaczynamy gonić, tym razem za tym co naturalne.