Butik-DVD
POLECA GRZEGORZ BENDA
Wśród kinomanów są tacy, którzy koniecznie muszą obejrzeć film w dniu jego premiery. Z wielbicielami seriali (i filmowych serii) bywa zupełnie odwrotnie. Są wśród nich tacy, co czekają na zakończenie serialu lub kolejnego jego sezonu (nie mam na myśli seriali, które nigdy się nie kończą) i dopiero wtedy, zdobywając je na ulubionym nośniku, zaczynają oglądać. Płacą za to, co prawda, rosnącym z tygodnia na tydzień apetytem, ale za to potem mogą sycić się do woli ukochaną filmową historią.
Mamy wreszcie komplet kolejnej amerykańsko-nowozelandzkiej superprodukcji Petera Jacksona. „Hobbit: Bitwa pięciu armii” to ostatni, po „Niezwykłej podróży” i „Pustkowiu Smauga”, rozdział zachwycającej filmowej trylogii zrealizowanej na podstawie powieści J.R.R. Tolkiena „Hobbit, czyli tam i z powrotem”. Nominowana do Oscara ostatnia część tego cyklu, która w noc otwarcia zarobiła w Stanach Zjednoczonych 11,2 mln dolarów, a w kinach dotychczas 3 mld, 24 kwietnia zadebiutowała na Blu-ray 3D, Blu-ray i DVD. Ta trylogia to znakomita uwertura do „Władcy Pierścieni” (i takie właśnie było zamierzenie reżysera). Tym bardziej że muzykę znów skomponował Howard Shore, a w obsadzie znaleźli się aktorzy grający te same role (Ian McKellen, Andy Serkis, Ian Holm i Hugo Weaving), a na nawet ci, których postaci… nie występują w książce: jak zwykle piękna i intrygująca Cate Blanchett, 92-letni już Christopher Lee, Elijah Wood i Orlando Bloom. Peter Jackson, niesłusznie oskarżany o niesmaczny „skok na kasę” (także dlatego, że ostatecznie zamiast dwóch części powstały trzy), utarł nosa oponentom i udowodnił, że powtarzać się można z klasą. W finale części drugiej krasnoludy pod wodzą dzielnego Thorina Dębowej Tarczy przepędziły Smauga z Samotnej Góry, a ten obrócił swoją wściekłość na pobliskie miasteczko Esgaroth. Od walki z nim rozpoczyna się część trzecia, by, nie zwalniając zawrotnego tempa, doprowadzić nas do tytułowej bitwy pięciu armii u podnóży Samotnej Góry, gdzie spotkają się wojska elfów, orków, ludzi i krasnoludów, by stoczyć największą bitwę, jaką widziano w filmowym Śródziemiu. Autentyczny podziw budzi pietyzm, z jakim odwzorowano wszelkie detale (uzbrojenie, scenografia). Niewiele ustępują im poziomem realizacji obfite efekty specjalne. Dobrze wygląda też praca kamery uważnie omiatającej gigantyczne pole bitwy, by po chwili (montaż równoległy) skupić naszą uwagę na poszczególnych bohaterach.