Oni już tu są
Z Markiem Orzechowskim, publicystą i pisarzem, długoletnim korespondentem telewizji w Brukseli i Bonn ROZMAWIA RAFAŁ OTOKA-FRĄCKIEWICZ
Czemu zajął się pan krytyką islamu w Europie?
Nie zająłem się krytyką islamu jako religii, ponieważ prywatnie islam mnie nie interesuje, nie odczuwam też potrzeby wnikania, w co i dlaczego wierzą jego wyznawcy. To ich osobista sprawa. Interesuje mnie natomiast zjawisko islamu w przestrzeni publicznej, jego wpływ na moje życie i jakość stosunków społecznych. A tu dzieją się niepokojące rzeczy. Stąd książka „Mój sąsiad islamista. Kalifat u drzwi Europy”. Zdaję w niej relację ze zjawisk, które niepokoją nie tylko mnie, które się nasilają. Zachęcam też do głębokiej refleksji i podjęcia debaty, byśmy w którymś momencie nie znaleźli się w sytuacji bez wyjścia.
Jak temat islamu postrzegany jest w Europie Zachodniej?
Są dwa nurty. Jeden próbuje nazywać rzeczy po imieniu. Drugi, nazwijmy go tradycyjny, mówi, że mimo wszystko trzeba być bardzo ostrożnym, wręcz bojaźliwym, bo tylko wówczas nie doprowadzimy do dalszego ekstremizmu. Problem w tym, że to są wszystko zawołania pod naszym adresem. Tamtej strony takie debaty nie interesują. Nie bierze udziału w tych debatach, ponieważ całą konstrukcję państwa demokratycznego uważa za parszywą, diabelską, bo nie ma ona stempla Allaha. Boga.
W końcu sami sprawcy tych wszystkich dramatycznych zamachów jak najbardziej przywołują islam, nie ukrywają, że jest on inspiracją dla nich, wręcz chełpią się tym. Gdybyśmy przyjęli tezę, że islamiści nie mają nic wspólnego z islamem, trzeba byłoby ich uznać za niewiernych, pogan, czyli za jednych z nas. Jestem pewien, że szybko wyprowadziliby nas z błędu. Zakłamywanie związków islamistów z islamem to po prostu wypieranie się ojcostwa. Problem w tym, że oni się takimi tezami dobrych ludzi nie przejmują i na nas spada ciężar poradzenia sobie z tym groźnym zjawiskiem. Niestety, nie do końca wiemy, w jaki sposób.
W swojej książce opisał pan sytuację, kiedy dwie muzułmańskie rodziny kłócą się w sklepie, zaczynają go dewastować. Policja przyjeżdża i czeka, aż oni łaskawie pójdą do domu. To nie jest reakcja. Gdyby to zrobił pan, z pewnością poniósłby pan konsekwencje.
Policja też się uczy. To były młode policjantki i młodzi policjanci. Było widać po ich oczach, że byli zaskoczeni tym potencjałem agresji. Poza tym, podobnie jak my w sklepie, oni też nie rozumieli, o co chodzi, nie znali języka arabskiego. Policja konfrontowana jest z zaskakującymi zjawiskami. Nie wie do końca, jak się zachować. Próbowali więc jakoś przemówić do tych agresywnych głów, przekonać, że takich rzeczy się nie robi. To była właściwa reakcja policji, chociaż oczywiście awanturnicy odebrali to jako jej słabość.
Jeden z nich na odchodnym wykonał ruch sugerujący poderżnięcie gardła...
Policjant mówił do niego, że wszystkie spory można załatwić w sądzie. Napastnik pokazał, że ich te sądy, nasze sądy, nie interesują, bo oni mają własny kodeks, a tamten, z którym się kłócił i bił, i tak za to zapłaci. Właśnie gardłem. Wszystkim nam przeszły ciarki po plecach. Myślę, że policjantom także.
Następny element układanki to równoległy do obowiązującego islamski system prawny, który panuje w dzielnicach, gdzie żyją muzułmanie...
Przez lata nikt im się nie wtrącał do religii, nie dociekał, co się dzieje w meczetach czy szkołach koranicznych, jak regulują swoje sprawy. Chcieli postawić meczet, proszę bardzo, dlaczego nie, przecież muszą się gdzieś modlić. Tyle że zjawisko islamu w zachodniej Europie nie ograniczyło się do meczetu. Nikt w porę nie dostrzegł, że islam jest nie tylko religią, ale również zamkniętym systemem prawnym, polityczną przestrzenią z ambicją zgłaszania swoich postulatów i wymuszania na nas ich realizacji.
Coś można dziś z tym zrobić?
Nie odpowiem panu na to pytanie, bo wykracza ono poza obszar działania publicysty. Ale powiem panu, że na przykład policja niemiecka ma zidentyfikowaną grupę około 5 tys. groźnych dla społeczeństwa, gotowych do różnych akcji islamistów. To nie są komandosi z kosmosu, to są obywatele Niemiec. Dzisiejsze zagrożenia płyną ze strony naszych obywateli, mieszkających między nami sąsiadów. To dramatyczna konstatacja. Mamy prawo się bać. Trzeba bowiem pamiętać, że jest to bardzo hermetyczne środowisko. Niełatwo do nich przeniknąć, aby rozpoznać zagrożenia. Bardzo szybko identyfikują obcych. Więc nie bardzo wiadomo, jak sobie z nimi poradzić.