Uwaga na słonie
• TAKO RZECZE [P] • Kłopot z Niemcami nie jest ani nowy, ani niespodziewany. Wieszczyła go już Margaret Thatcher, ledwie Helmut Kohl zabrał się do zszywania niemieckiego Frankensteina na nowo
Zaprawdę, powiadam, nie ma sensu dociekać przyczyn, dla których Angela Merkel najpierw zaprosiła do Niemiec połowę wszystkich mieszkańców Bliskiego Wschodu i Afryki, by obdzielić tym bogactwem resztę osłupiałego kontynentu, a teraz chciałaby ciupasem przyjmować Turcję do Unii Europejskiej. W zasadzie to kwestie niemal trzeciorzędne. Deliberowanie nad tym, czy kanclerz jest zwyczajnie szurnięta, poniosły ją młodzieńcze ideały enerdowskiego internacjonalizmu czy też realizuje jakiś demoniczny plan światowego spisku reptilian, traci znaczenie wobec znacznie bardziej niepokojącego powodu, którego staramy się nie dostrzegać, choć jest całkiem jawny i leży na wierzchu. Żeby nie zaciemniać obrazu, powinniśmy zapomnieć na chwilę o Merkel, która wszak jest tylko przejściowym uosobieniem problemu, a nie jego istotą. Póki w Berlinie bawią się w wybory i parlamentaryzm, zapewne kłopot z kanclerz rozwiążą sami Niemcy, gdy tylko poczują zimny szlam zalewający im kołnierze. Wówczas wystarczy bunt paru przestraszonych posłów koalicji, by figurę św. Anieli wprost z ołtarzy zanieść do najciemniejszego kąta w składziku historycznych skamielin, co – sądząc po wzbierających za Odrą i Nysą Łużycką nastrojach – nastąpi raczej prędzej niż później. Pociecha to jednak nikła, bo wraz z Merkel kłopot ani nie zniknie, ani nie będzie o jotę mniejszy. Może się tylko całkiem inaczej objawić.