Chcemy przełamać stereotypy
Z Michałem Barchackim i Michałem Chmielewskim, właścicielami firmy Ezeo Polska rozmawia Rafał Otoka-Frąckiewicz
(śmiech) Pozornie nie, jednak nasz oparty jest na całkiem nowych zasadach.
Czyżby?
Kiedy siadaliśmy do pomysłu, też byliśmy mocno sceptyczni. Szybko jednak okazało się, że większość tego typu witryn nie spełnia swoich założeń. Owszem, korzysta z nich całkiem sporo ludzi, jednak w większości nie szukają tam miłości i traktują te serwisy jedynie jako okazję do przelotnych znajomości bądź po prostu pogaduszek.
Albo reklamowania usług seksualnych...
No właśnie. Wynika to z tego, że tego typu serwisy są darmowe, czyli można się po prostu pobawić, znaleźć osobę niekoniecznie na stałe. Wpadliśmy na pomysł, żeby stworzyć coś, co będzie spełniało definicję randkowania. A więc przede wszystkim będzie kontrola ludzi, którzy się rejestrują, a korzystanie z serwisu będzie płatne, co wykluczy osoby, które podchodzą do tego z przymrużeniem oka. Poza tym dodamy funkcjonalności, których nie ma konkurencja.
To znaczy?
Na przykład wideorandki przypominające popularne fast dates, które wyglądają tak: spotykamy się w klubie, siadamy naprzeciwko nowo poznanego człowieka, 15 minut rozmawiamy i przesiadamy się. Idziemy do innych. My to robimy online, czyli pewnego dnia spotyka się kilkadziesiąt lub kilkaset osób, a my je na przemian łączymy w pary na 2–3 minuty. Nie więcej. Więcej nie ma sensu.
Weryfikacja na żywo.
Taka jest najlepsza. Nie weryfikujesz drugiej strony na podstawie nadesłanego dowodu osobistego czy zdjęcia. Widzisz ją online, ona ciebie również i wtedy weryfikujesz, czy ona rzeczywiście istnieje. Na przykład ktoś napisał, że jest piękną kobietą albo szczupłym mężczyzną, a w trakcie wideorozmowy okazuje się, że to nieprawda. Nie musisz iść na spotkanie w kawiarni albo w klubie, nie musisz tracić czasu. Czyli unikasz frustracji, że kolejny raz zaufałeś czyjemuś opisowi w sieci, a rzeczywistość znowu jest inna.
Ludzie mogą to zrobić bez waszego pośrednictwa za pomocą Skype’a.
I tak, i nie. Wiele osób nie chce podawać takich informacji nieznanym osobom. Na świecie jest tylu dziwaków, tyle osób niebezpiecznych. Ludzie szukają milości, ale świat jest za szybki. Nie mają czasu, żeby się spotykać. Jednocześnie nie chcą, by ktoś od razu wiedział wszystko na ich temat, bo nie znają intencji drugiej strony.
Ten model biznesowy wydaje mi się słaby. Wszystkie portale randkowe trzymają klientów jak najdłużej, by na nich zarabiać. W waszym wypadku po dwóch, trzech dniach można sobie kogoś znaleźć i pójść dalej.
Tracicie klienta.
To jest właśnie klucz. Wcale nie zamierzamy utrzymywać ludzi nieskończenie długo. Jeżeli zobaczą, że to rzeczywiście działa, będzie rotacja. Co z tego, że będę siedział pół roku na portalu X, skoro nikogo nie znajduję, a moja frustracja rośnie. Bo jeżeli ktoś mi mówi, że przez sześć lat szuka partnera na jakimś portalu, to dla mnie nie jest to wiarygodne miejsce.
Szybciej by znalazł, wychodząc z domu.
(śmiech) Dziś ludzie pracują czasami po 12–16 godzin. Brakuje czasu, żeby wyjść do ludzi. Chcieliśmy połączyć internet z relacją face to face. To nie jest tak, że siedząc przed komputerem, nie da się znaleźć miłości, ale prawda jest taka, że trzeba trochę więcej pokombinować i mieć trochę szczęścia.
Jakie pieniądze trzeba mieć, żeby stworzyć taki serwis?
Jeżeli ktoś chce założyć solidny portal, a sam nie ma wystarczających umiejętności, to musi na ten cel wydać minimum 100–200 tys. zł. Jeżeli część rzeczy jesteśmy w stanie wykonać sami, koszty są mniejsze. Tak czy inaczej, jest to spory koszt. Jeśli ma to wyglądać dobrze i działać, to na start nie wystarczy kilka tysięcy.
Czasy, kiedy samemu robiło się stronę internetową, dawno minęły.
Użytkownicy są dziś bardziej wymagający. Potrzebne są rozwiązania i funkcjonalności, których nie da się samemu stworzyć. Czasami słyszymy, że ktoś sam zrobił portal, jednak z czasem okazuje się, że „sam” w tym wypadku oznacza kilka, kilkanaście osób.
Apple, Google czy choćby polskie O2 dziś by nie powstały?
Te firmy zaczynały tanim kosztem, bo były pionierskie. Wtedy można było dać użytkownikom cokolwiek, a potem to rozwijać. Na obecnym etapie trzeba wydać spore pieniądze, żeby ludzie cię zauważyli. Moim zdaniem to jest największy problem, bo nie wystarcza dobry produkt.
Pojawia się temat promocji. Wy zatrudniliście do niej celebrytów.
Inaczej się nie da. Zaprosiliśmy do współpracy kilka znanych osób, które są singlami, ale chcą zmienić ten stan. Wkrótce ogłosimy ich nazwiska. Jesteśmy przekonani, że jeśli znane osoby będą korzystać z naszego portalu, ułatwi nam to pozyskanie nowych użytkowników. Ośmieli ich. Do tego przełamany zostanie stereotyp, że portal randkowy to jest lekko wstydliwa sprawa.
Lekkie porno?
Może nie porno, ale ludzie wstydzą się o tym mówić publicznie. Skoro nie potrafisz podejść, zagadać, to znaczy, że jesteś osobą nieśmiałą, a może nawet nieudacznikiem. Znane osoby, które pokażą się na portalu i będą tam szukały drugiej połówki, zniwelują tego typu myślenie.
Nie zadziała to tak, że ktoś będzie chciał poderwać celebrytę?
Czemu nie? Ludzie znani wbrew pozorom mają większe problemy ze znalezieniem partnera, bo często są postrzegani jako osoby poza zasięgiem, niedostepne, pewnie z jakimś wielkim ego. Tymczasem oni szukają naprawdę normalnego życia i normalnych ludzi. Cezary Pazura poznał swoją żonę w pociągu. I proszę, teraz tworzą szczęśliwy związek.
Jesteście trochę jak zakłady pogrzebowe. Zawsze mają klientów.
To trochę mroczne porównanie, ale na pewno ludzie zawsze będą się chcieli łączyć w pary i chcielibyśmy rozwijać się jak najdynamiczniej. Nie będę zdradzał, co chcemy zrobić, bo konkurencja nie spi. Szczególnie duże portale. Tu ciekawostka – nasz serwis jest blokowany jest na Facebooku, nie możemy się tam reklamować.
Przecież nie mają serwisu randkowego!
Walczymy od dwóch miesięcy, żeby się tam zareklamować. Wysyłamy zamówienie i po dwóch, trzech dniach wraca do nas informacja, że je rozpatrzą, a potem zalega cisza. Tylko raz napisali, że reklamować można się tylko przez autoryzowane firmy, a kiedy spytaliśmy, które to firmy, do kogo możemy się odezwać, gdzie możemy uzyskać jakiekolwiek informacje, znów zapadła cisza. Wszystko wskazuje na to, że trafiliśmy na czarną listę. Co ciekawe, kiedy założyliśmy nowy profil o tej samej nazwie, przez kilka dni można było go reklamować i nawet pobrano od nas pieniądze na ten cel. Po kilku dniach jednak znów okazywało się, że nie spełniamy jakichś warunków. Na monity o zwrot pieniędzy też nie odpowiadają.
To nie pierwszy raz, kiedy słyszę, że Facebook jest monopolistą na rynku usług społecznościowych i eliminuje firmy mogące być konkurencją dla dużych graczy, którzy płacą mu spore sumy. Google też ponoć zaczyna to robić.
Nie jest tajemnicą, że takie firmy blokują dostęp młodym, potencjalnym konkurentom.
W tej sytuacji szanse promocji stają się zerowe.
Globalnie na pewno takie firmy będą miały bardzo utrudnione życie, ale z pewnością powstaną inne rozwiązania i sieci społecznościowe, które będą się sprzeciwiały gigantom. Działania Facebooka i powoli także Google to nic innego jak cenzura i niszczenie konkurencji.
Mogą usunąć z sieci dowolne treści, a pozostawić tylko te, które sami aprobują.
Taki scenariusz w Polsce jest raczej niemożliwy, bo po pierwsze, internet jest powszechny, relatywnie tani i każdy może mieć dostęp do tego medium. Po drugie, takie ograniczenia są zależne od polskiego prawa. Wątpię, żeby nasi włodarze pozwolili aż tak ingerować.
Nie od dziś Unia Europejska ma koncepcję pakietowania internetu. Kupujesz dostęp i dostajesz tylko określone usługi. A reszta jest zablokowana. W tym kierunku legislacja europejska idzie od lat.
Nie na wszystko musimy się zgadzać. W tej chwili nie widzę zagrożenia. Co będzie za kilka lat? Jak się spotkamy za kilka lat, może się okazać, że twoje wizje się sprawdziły, ale mam nadzieję, że nie. Z pewnością jednak znacznie trudniej nam dotrzeć do klienta niż tym portalom, które startowały kilka lat temu. Bez środków finansowych i nowatorskich pomysłów może być trudno, ale jesteśmy kreatywni i robimy coś bez „ściemy”, a ludzie to doceniają. A że zdarza się sufit, przez który trzeba się przebić, żeby pójść dalej... Tak czasem bywa.
Korzystacie z dotacji unijnych?
To nie ma większego sensu, ponieważ urzędnicy, którzy weryfikują wnioski, nie robią tego pod kątem pomysłu, ale pod kątem ramek, które muszą wypełnić. Wielokrotnie nawet dobre projekty lądowały w koszu z adnotacją, że nie ma w nich nic innowacyjnego. Poza tym w tej branży liczy się czas. Tymczasem trzeba napisać wniosek, co jest czasochłonne. Urzędnik ma pół roku na weryfikację. Pół roku w tej branży to wieczność. Dlatego nie liczymy na pieniądze z Unii Europejskiej, interesuje nas za to współpraca z innymi firmami, które na naszym portalu mogą oferować na przykład wycieczki zagraniczne, pobyty w spa dla zakochanych albo wesela w eleganckich miejscach. Zresztą zastanawiamy się, czy nie zorganizować wesela pierwszej parze, która pozna się, zaręczy i pobierze dzięki portalowi Ezeo. To może być najlepsza reklama.