Gdy w kwietniu 1989 r. ponownie zarejestrowano NSZZ „Solidarność”,
był to już zupełnie inny związek. Lech Wałęsa wprowadził w nim dyktaturę
30 listopada 1988 r. najważniejszym wydarzeniem dnia miała być telewizyjna debata między liderem „Solidarności” Lechem Wałęsą a przewodniczącym OPZZ Alfredem Miodowiczem. Wiatr politycznych zmian w Polsce wiał już od jakiegoś czasu. We wrześniu w podwarszawskiej Magdalence zaczęły się rozmowy między stroną rządową a solidarnościową opozycją. Choć kierunek zmian nie był do końca jasny, po cichu liczono na powrót do czasów pluralizmu i legalnej działalności NSZZ „Solidarność”. 15 listopada szef OPZZ na łamach „Trybuny Ludu” zapowiedział, że jest gotów rozmawiać z Wałęsą w sprawie pluralizmu związkowego, zachęcając do debaty słowami: „Zawsze lepsza konfrontacja w telewizji niż na ulicy. Zawsze lepiej rozmawiać, niż targać się po szczękach”. Choć kierownictwo PZPR uważało, że na takie posunięcie jest jeszcze za wcześnie, po zapowiedzi zorganizowania debaty Miodowicz nie mógł się już wycofać. Pomysł szybko podchwyciła opozycja i niebawem zaczęły się nieformalne konsultacje. Lecha Wałęsę reprezentowali w nich Jacek Kuroń, Adam Michnik i Janusz Onyszkiewicz, którzy zaproponowali, aby debata odbyła się w Stoczni Gdańskiej, kolebce „Solidarności”. Chcieli też, by sfilmował ją Andrzej Wajda. Władzom nie odpowiadały te propozycje, ale w końcu Jaruzelski i Kiszczak przystali na debatę i ostatecznie ustalono, że odbędzie się ona w studiu telewizyjnym w Warszawie i będzie transmitowana na całą Polskę. Na prośbę ludzi Wałęsy w studiu znalazł się też duży zegar, przy przekonać widzów, że przekaz odbywa się na żywo. Punktualnie o godzinie 20 zaczął się 45-minutowy pojedynek pomiędzy Lechem Wałęsą a Alfredem Miodowiczem i jak można było się spodziewać, lider „Solidarności” wypadł w nim zdecydowanie lepiej. Na tle mówiącego partyjnymi frazesami Miodowicza wydawał się kimś świeżym, z nowej epoki. Aż 63 proc. ankietowanych przez OBOP Polaków przyznało mu bezapelacyjne zwycięstwo w debacie, którą odnotowały również światowe media, podkreślając, że była ona przełomowa dla Polski. Włoska „La Repubblica” nazwała ją „pięknym spektaklem wolności”, w którym główną rolę zagrał przywódca „Solidarności”. Wynik debaty jeszcze długo cieszył Polaków zarówno w kraju, jak i za granicą. Jednak zupełnie nie dostrzegli oni tego, co mówił Wałęsa. A z jego ust padały wówczas słowa, które powinny zastanawiać. W pewnym momencie Wałęsa zadeklarował, że nowa „Solidarność” będzie zupełnie inna od tej z 1980 r., że wejdą do niej zupełnie nowi ludzie, którzy będą „pracowali za miskę zupy”. Nikt wówczas nie pomyślał, co się kryje za tymi słowami. Tymczasem kryła się za nimi chęć zlikwidowania demokracji w „Solidarności”.