Wszystkie obietnice PiS
Jeszcze nikt nie obiecał tyle, ile partia Jarosława Kaczyńskiego i Andrzej Duda w podwójnej kampanii wyborczej w 2015 r. Może się jednak okazać, że program „Rodzina 500 +” i inne obiecane zmiany przerosną nie tylko partię rządzącą, ale i budżet państwa
Czy Jarosław Kaczyński zdobyłby większość w parlamencie, gdyby na prawicy musiał konkurować z dwiema formacjami: Ziobry i Gowina? Wysoce prawdopodobne, że nie, na co mało kto zwraca dzisiaj uwagę. PiS ma w Sejmie bezwzględną większość, dysponując 234 mandatami, ale w razie rozłamu w Zjednoczonej Prawicy zaledwie pięciu posłów może odebrać partii Kaczyńskiego niezbędną większość do przeprowadzania „dobrych zmian”. Wydaje się jednak, że rozłam w „biało-czerwonym obozie” jest dziś mało realny. Jarosław Gowin jako wicepremier i minister edukacji narodowej oraz Zbigniew Ziobro jako minister sprawiedliwości i prokurator generalny wydają się zaspokojeni politycznie i ambicjonalnie, a koalicja działa bez przeszkód. Jarosław Kaczyński z pewnością wyciągnął wnioski z niefortunnej koalicji PiS-LPR-Samoobrona i zdobytej po raz kolejny władzy nie odda łatwo. Choćby miał sięgnąć po ławkę rezerwowych i parlamentarzystów z partii Kukiz’15, którzy mogliby przejść do PiS zwabieni „nowym lepszym jutrem”.
Co udało się zrobić?
Nikt nigdy nie obiecał tyle, ile partia Jarosława Kaczyńskiego i Andrzej Duda przed podwójnymi wyborami w 2015 r. W czasie kampanii prezydenckiej obliczono, że realizacja obietnic Dudy kosztowałaby 250 mld zł. Autorem tych wyliczeń był Bartosz Marczuk, dzisiaj wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej w rządzie PiS. Marczuk tak to komentował dla portalu Onet: „To zaskakujące, z jaką łatwością politycy obiecują wyborcom tak kosztowne rozwiązania. Nikt nie mówi o konieczności poszukiwania oszczędności. Dominuje więc myślenie magiczne – damy ludziom dodatkowe pieniądze, zachowując obecne wydatki i nie podnosząc podatków. Być może na taką narrację mogą nabierać się dzieci, ale każdy, kto umie dodać 2 + 2, wie, że tego zrobić się nie da. Chyba że pieniądze spadną z nieba”.
Kosztami zmiany proponowanymi przez Andrzeja Dudę i PiS nie przejmowali się sami zainteresowani. Remedium na rozdęte obietnice bez finansowego pokrycia miało być uszczelnienie systemu podatkowego. Beata Szydło zapewniała, że ściągnie z podatków o 52 mld zł więcej niż za rządów PO-PSL. Nowoczesna Ryszarda Petru straszyła w kampanii, że „jeśli PiS postanowi zrealizować obietnice wyborcze, każdy dorosły Polak zapłaci za następną kadencję dodatkowe 5650,36 zł. Minimum”.
Co wiadomo dzisiaj? Udało się wprowadzić program „Rodzina 500+”, o którym szerzej w dalszej części tekstu. Udało się wprowadzić podatek bankowy. Przedstawiono też plan Morawieckiego, który jest wizją rozwoju Polski na najbliższe 25 lat i obietnicą zrównania płac Polaków ze średnią płacą w UE w ciągu 15 lat. Na konferencji prasowej wicepremier Mateusz Morawiecki mówił: „Dążymy do uwolnienia kapitału krajowego i wzmocnienia polskiej przedsiębiorczości. Chcemy zdecydowanie wzmocnić inwestycje w Polsce. Musimy tworzyć perspektywy rozwoju także dla miast powiatowych. Model, który do tej pory doprowadził do zbyt dużych nierówności społecznych w Polsce, musi zostać zmieniony”.
Z kolei wicepremier Jarosław Gowin zapowiedział projekt ustawy o innowacyjności i ulgi dla przedsiębiorców: „Pokażemy, jak odbiurokratyzować kwestię badań naukowych, wdrożeń, patentów, a z drugiej strony pokażemy ulgi podatkowe, które są niezbędne do tego, by zachęcać przedsiębiorców, zwłaszcza małych i średnich, do inwestowania w badania i rozwój. Przez mój resort, konkretnie przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, do roku 2020 będzie wykorzystanych ponad 50 mld zł – właśnie na badania w dziedzinach innowacyjnych. Pieniądze będą trafiać nie na uczelnie, tylko do firm. I to firmy, zwłaszcza małe i średnie, będą szukać sobie partnerów w świecie nauki”.
I właściwie to wszystko, co udało się zrobić (nie licząc niezapowiadanych zmian w Trybunale Konstytucyjnym, szkodliwych jakościowo zmian w służbie cywilnej, odbijania mediów publicznych, które są obsadzane przychylnymi PiS dziennikarzami, czy zmian kadrowych w spółkach skarbu państwa, wprowadzanych w dużej mierze zgodnie z partyjnym kluczem).
Niebieska teczka Beaty Szydło
Podczas debaty telewizyjnej przed wyborami parlamentarnymi Beata Szydło, przyszła premier, trzymała w ręce niebieską teczkę z napisem „Ustawy na pierwsze 100 dni”. Żadna z ustaw procedowanych w Sejmie nie jest ustawą rządową, a kolejne projekty ustaw są zgłaszane jako poselskie szybką ścieżką legislacyjną, dzięki czemu PiS unika konsultacji społecznych, a zmiany może przeprowadzać błyskawicznie, pracując również nocą. Do dzisiaj nie wiadomo, co się stało z niebieską teczką Beaty Szydło i projektami ustaw rządowych. Premier obiecała na sto dni swoich rządów realizację bardzo wielu obietnic wyborczych. O wielu z nich PiS woli dziś nie pamiętać – o obniżeniu wielu emerytalnego (do 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn); o podniesieniu kwoty wolnej od podatku (z 3,1 tys. zł do 8 tys. zł); o darmowych lekach dla seniorów powyżej 75. roku życia; o podwyżce emerytur do kwoty minimum socjalnego (czyli z 880 zł do 1078 zł).