Quantum Break
Wyobraźcie sobie film, w
którym niezauważalnie dla toczącej się akcji przejmujecie kontrolę nad
bohaterami i prowadzicie fabułę wedle własnego widzimisię. Jakby tego było
mało, wasz bohater może zatrzymywać czas, cofać go, tworzyć bańki czasowe, w
których pociski lecą tak wolno, że może biegać między nimi niczym Neo w
„Matriksie”. Jest dobrze? No to witajcie w świecie „Quantum Break”. Główne role
w tej grze, a więc bohaterów, których obserwujemy w przerywnikach filmowych i
którymi sterujemy w równie filmowej rozgrywce, grają świetni aktorzy, m.in.
Aidan Gillen (lord Baelish z „Gry o tron”) czy Dominic Monaghan (Meriadok z
„Władcy Pierścieni”). Początek fabuły przypomina stary dobry „Half Life”. W
nowoczesnym laboratorium trwają prace nad maszyną czasu. Coś idzie nie tak i
zamiast sukcesu naukowcy odnotowują serię eksplozji i pojawienie się anomalii,
które prowadzą do dekonstrukcji znanego nam świata. Gracz jako świadek awarii
nabywa umiejętność manipulowania czasem, co z kolei przypomina
zapomniane niestety „Time Shift” albo „Na skraju jutra” z Tomem Cruise’em.
Ekran wręcz eksploduje efektami, które robiłyby jeszcze większe wrażenie, gdyby
nie zastosowanie filtrów powodujących wrażenie rzucenia na całość cyfrowego
ziarna. Prawdopodobnie jest to zabieg celowy, mający skryć miejsca, w których
film zastępuje grafika. Nawet jeśli tak jest, nie ma się czego czepiać.
„Quantum Break” to dotychczas najbardziej spektakularna produkcja na Xbox, a
jednocześnie jedna z najciekawszych produkcji w ogóle. Teraz pozostaje poczekać
do maja, kiedy na konkurencyjne Playstation 4 ukaże się czwarta już odsłona
legendarnego „Uncharted”. Zobaczymy, która z konsol wygra w tym roku bitwę o
najlepszą grę dedykowaną.
Tom
Clancy’s The Division
Szał przedświątecznych
zakupów trwał w najlepsze. Miliony mieszkańców Nowego Jorku biegały po
sklepach, wydając setki milionów dolarów, a sprzedawcy przyjmowali je, wydając
resztę, licząc zarobek, a po zapakowaniu gotówki oddawali ją do banków. Sęk w
tym, że część gotówki została uprzednio zainfekowana przez terrorystów
śmiertelnym wirusem, który za sprawą licznych operacji finansowych
błyskawicznie rozprzestrzenił się wśród mieszkańców Wielkiego Jabłka. Ludzie
zaczęli tysiącami umierać, ulice opustoszały, miasto opanował chaos, a wraz z
nim do głosu doszły najgorsze instynkty. Nowy Jork stał się polem walki o leki,
wodę, jedzenie i życie. W takiej oto scenerii lądujemy na ulicach
najsłynniejszego miasta świata, mając za zadanie doprowadzić do stworzenia
szczepionki, opanować falę zbrodni i przywrócić porządek. Nie jesteśmy jednak
sami. Razem z nami działa kilka tysięcy podobnych do nas agentów grupy Division
– graczy, którzy uruchomili tę grę. Tak, dokładnie. „Division” to gra sieciowa,
w trakcie której możemy współpracować z innymi graczami, doprowadzając Nowy
Jork, a konkretnie Manhattan, do jako takiego porządku. Teren jest ogromny, dla
wszystkich znajdzie się miejsce, a rozgrywka żywcem przypomina „Battlefield 2”,
który swego czasu uważany był wręcz za symulator pola walki. „Division” to
właśnie taki symulator, tyle że przetrwania w mieście opanowanym przez
pandemię. Masa broni, materiałów wybuchowych, wspierająca misję elektronika
bojowa zachwycą każdego fana strzelanin. Graficznie od czasów „Maxa Payne’a”
Nowy Jork nigdy nie był tak piękny i przerażający. Słabe strony? Jedna, ale
niestety kluczowa. Gra, która jest na razie szczytowym osiągnięciem firmy
Ubisoft (znanej z „Assassin’s Creed”), staje się tak popularna, że często nie
wytrzymują tego jej serwery.
Hitman
W tym roku obchodzimy szesnaste urodziny serii
„Hitman”. Do tej pory na rynek trafiło pięć głównych odsłon serii. Dorobiła się
ona kilku dodatków, a także wersji kinowej. Przez wszystkie te lata „Hitman”
uchodził za jedną z najbardziej ambitnych produkcji. Owszem, w głównej roli
niezmiennie występowała przemoc, jednak serii daleko było do prostej
strzelaniny obliczonej na masę trupów i wybuchów. Hitman to specjalista,
zawodowiec, płatny morderca. Swoją pracę stara się wykonywać po cichu, bez
wzbudzania zainteresowania ulicznych przechodniów, ochrony dostojników czy
gości w operze. Nie bez powodu seria, która zapewnia emocje godne rasowego
thrillera, od lat cieszy się sporą popularnością. Nowa część – a właściwie
jedna z sześciu części, gdyż gra została podzielona na odcinki, które będą się
ukazywać w kolejnych miesiącach – kontynuuje te dobre wzorce. Jednocześnie
wprowadza kilka elementów, które znacznie odświeżają formułę. Przede wszystkim
mamy do czynienia z otwartym światem. W dotychczasowych edycjach dostawaliśmy
zadanie, lądowaliśmy w określonej lokacji i krok po kroku zbliżaliśmy się do
celu. Tym razem nasze działania nie są opisane liniowym scenariuszem, pojawiają
się misje poboczne. Wrażenia z samej gry? Stary dobry „Hitman”. Wymagający,
wciągający, frustrujący poziomem trudności i dający sporą satysfakcję w wypadku
umiejętnego rozegrania zadań. Cena wydaje się jedna zbyt wysoka. Każdy odcinek
serialu „Hitman” kosztuje tyle, ile osobna gra. Owszem, misje są niezwykle rozbudowane,
ale chyba nie aż tak, by traktować je jako osobne tytuły.