Polska jest drugim w Europie rynkiem z największym udziałem bazarów w sprzedaży detalicznej. Nowe pomysły rządu mogą im jeszcze pomóc
W dużych miastach renesans bazarów widać od kilku lat. Są one jednak dalekie od obrazu typowego polskiego bazaru z błotnistą nawierzchnią oraz stoiskami z typowym mydłem i powidłem – obok siebie warzywa, ubrania, świeże mięso i „antyki”, czyli skarby ze śmietnika. Na tych wielkomiejskich warzywa i owoce są ekologiczne, zazwyczaj w absurdalnie wysokich cenach, co z ideą sprzedaży bazarowej ma niewiele wspólnego. Bywanie na nich, kupowanie i spędzanie godzin na degustacjach ze znajomymi to sposób hipsterów na weekendy, ale poza wielkimi aglomeracjami targowiska wyglądają zupełnie inaczej i wiele z nich wciąż jest niepokojąco blisko stereotypów z błotem i antykami ze śmieci.
Standardowemu konsumentowi takie miejsce kojarzy się jednak z okazją do kupienia czegoś taniej niż gdzie indziej, ponieważ sprzedawca nie musi ponosić zbyt wysokich kosztów utrzymania stoiska. Ceną za niższe ceny jest też zazwyczaj niski standard, którego symbolem są przymierzalnie ubrań ograniczające się do zawieszenia kawałka materiału dla ochrony przed wścibskimi spojrzeniami oraz rzucenia kartonu na ziemię, aby bosi klienci nie stali w błocie.