Harce na pograniczu
Prawda jest brutalna – nie lubią nas. A w bogatych krajach Unii Europejskiej nie lubią nas coraz bardziej, konkretnie polskich firm, polskich produktów, polskich dobrych i tanich pracowników. Ale z zupełnie innych powodów niż kiedyś. Nie lubią nas, bo potrafimy zaoferować towary i usługi równie dobre, niekiedy nawet lepsze od tych powstających na ich rodzimych rynkach, a jednocześnie tańsze. I to nie dlatego, że zdobywając obce rynki, sięgamy po dumping. Po prostu wciąż jesteśmy tańsi jako kraj. Tymczasem mimo haseł o wolnym rynku, swobodnym przepływie towarów i usług i innych fundamentalnych zasadach unijnego ładu gospodarczego, w twardym jądrze UE górę zaczyna brać protekcjonizm. A ten na dłuższą metę nigdy nikomu na dobre nie wyszedł.
Polskie firmy w ostatnich latach dokonały ogromnego wysiłku modernizacyjnego. Nasza flota ciężarówek krążących po Europie jest dziś najmłodsza w UE, producenci korzystają z nowoczesnych maszyn i urządzeń. Nic dziwnego, że 2015 r. przejdzie do historii jako pierwszy w tym stuleciu, w którym Polska odnotowała nadwyżkę w handlu zagranicznym. Jesteśmy na plusie w handlu m.in. z Niemcami, Wielką Brytanią, Francją, Czechami i Holandią. To nie może się podobać. A praktyka ostatnich dwóch–trzech lat pokazuje, że możliwości uprzykrzania życia przedsiębiorcom dynamicznie wchodzącym na obce rynki są nieomal nieograniczone i to mimo unijnych uregulowań.
Dlatego kierunek, w którym zmierza obecnie polski rząd, z punktu widzenia naszych firm jest bardzo zły. Polityczny izolacjonizm i kontestowanie Unii Europejskiej nie zbuduje nam mocnej międzynarodowej pozycji, która pozwoli głośno bronić interesów polskich przedsiębiorców w Brukseli. Nie można marginalizować znaczenia Polski i pozwolić, aby ponownie nasze firmy zostały zepchnięte do narożnika. Tym bardziej że – jak same pokazują – są w stanie konkurować i wygrywać na obcych rynkach. Pozostawione same sobie mogą jednak nie wytrzymać konkurencji, bo przeciwnik jest sprytny i walczy o swój byt.
Wprowadzanie rozwiązań retorsyjnych nie byłoby dobrym pomysłem, bo Polsce powinno zależeć zarówno na międzynarodowym rozwoju rodzimych przedsiębiorstw, jak i na przyciąganiu zagranicznego kapitału. Powinniśmy opowiadać się za przestrzeganiem fundamentalnych zasad działania UE, za liberalizmem i prawdziwym wolnym rynkiem. Ale żeby ten głos był słyszalny, musimy znów stać się zaufanym i szanowanym członkiem Unii. A to może być zadanie trudne, bo wymaga przeformatowania prowadzonej obecnie polityki. Ale z punktu widzenia celów rozwojowych, o których tak chętnie mówi wicepremier Mateusz Morawiecki, niezbędne. Bez współpracy z Unią, bez wyraźnego akcentowania naszych praw ugrzęźniemy gdzieś na europejskim przedmurzu. Być może dumni, ale bez perspektyw.