Transatlantic Trade and Investment Partnership (TTIP), czyli Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji, nie istnieje w polskiej debacie publicznej z bardzo prostego powodu. Nikt nic o tym nie wie. Rządzący milczą. Od decyzyjnych polityków partii rządzącej nie sposób uzyskać jednoznacznej odpowiedzi na temat TTIP. Umowę popiera szef MSZ Witold Waszczykowski, ale nie uzasadnia powodów poparcia dla inicjatywy. TTIP skrytykował minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel i jego zastępca, twierdząc, że jest szkodliwa dla rolnictwa, ale nie wiadomo, czy jest to oficjalne stanowisko rządowe i zostanie ono uwzględnione w negocjacjach. Z kolei stanowisko Mateusza Morawieckiego, wicepremiera i ministra rozwoju, zelektryzowało opinię publiczną. Morawiecki powiedział, że Polska popiera TTIP i to nawet w „mocniejszej wersji”. W tym samym czasie minister cyfryzacji Anna Streżyńska na Twitterze podała dalej informację o następującej treści: „TTIP to nie porozumienie o wolnym handlu. To tajna umowa przeciw demokracji”. Kilka tygodni później wicepremier Morawiecki w rozmowie w TVP sprostował, że w sferze handlu TTIP opłaca się Polsce, w szczególności małym przedsiębiorstwom. Jednak już druga część tej umowy („inwestycje”) nie opłaca się naszej gospodarce, ponieważ są tam zapisy o arbitrażu międzynarodowym. Jednak znowu nie wiemy, czy przedstawione stanowisko jest tylko opinią wicepremiera na użytek wewnętrzny, czy może opinia została przekazana negocjatorom po stronie UE, wśród których nie ma polskiego przedstawiciela. Na tym skończyła się debata polskiego rządu na temat TTIP. Zajęła nie więcej niż kilka minut. Opinie nie dziwią, tym bardziej gdy słyszy się, że stanowisko na temat TTIP rządzący w Polsce oparli na ekspertyzie autorstwa zagranicznej firmy consultingowej.