Pytam: czy nasi politycy to ofermy?
Bezpieczeństwem energetycznym Polski zajmują się fujary i ciamajdy albo… no właśnie. Trzeciej możliwości nie ma.
Albo kwestią bezpieczeństwa energetycznego Polski zajmują się – w imieniu naszego państwa – jakieś niesłychane fujary i ostatnie ciamajdy, albo… no właśnie. W każdym razie trzeciej możliwości nie ma.
Naprawdę nie lubię spiskowej teorii dziejów. Ale jeśli właśnie jej nie zaprzęgniemy do wyjaśnienia zagadki, dlaczego niepodległa Polska tak koncertowo – i to nie raz czy dwa, ale non stop przez 20 lat – daje się ogrywać Rosjanom, albo Rosjanom i Niemcom w kwestii swego bezpieczeństwa energetycznego, to będziemy musieli uznać, że przedstawiciele Polski, którzy brali i biorą pieniądze za strzeżenie energetycznych interesów naszego państwa, są po prostu ciężkimi niedojdami. Tak ciężkimi, że albo nie potrafią zrozumieć, na czym ta energetyczna racja stanu Polski polega, albo rozumieją to, ale nie umieją naszego interesu skutecznie przypilnować.
Oto przykłady, i to tylko z ostatniej dekady, by nie wracać do lat 90. – szczególnie niewesołych pod tym względem dla Polski (a przez to kosztownych dla polskich użytkowników gazu i nabywców paliw), kiedy rządzący politycy z zadziwiającą ochotą przedłużali uzależnienie naszego państwa od rosyjskiego monopolu gazowego, a w znacznej mierze także paliwowego.
Przykład pierwszy. Gdyby nie uporczywe interwencje Komisji Europejskiej, w 2010 roku rząd zacisnąłby nam na szyi tak niekorzystną dla Polski umowę z rosyjskim Gazpromem, jakby w imieniu naszego państwa i naszych firm negocjowali ją ludzie, którym (najoględniej mówiąc) najwyraźniej pomyliły się strony stołu negocjacyjnego. W każdym razie do czasu ostrego sprzeciwu brukselskich biurokratów (za co należą się im gorące podziękowania), Kreml z pewnością nie miał powodów do bycia niezadowolonym z rezultatów tych ustaleń. Za to Polska – przeciwnie. I co? I nic. Jakoś nie słyszałem na przykład, by ktoś prowadził w tej sprawie jakiekolwiek śledztwo.
Przykład drugi. Polscy politycy dopuścili nie tylko do tego, że wkrótce ułożonym na dnie Bałtyku Gazociągiem Północnym, należącym do rosyjsko-niemieckiego konsorcjum Nord Stream zacznie płynąć gaz z Rosji do Niemiec – z ominięciem Polski. Dopuścili bowiem również do tego, że owa położona na dnie morza (a nie – jak powinno być – wkopana) rura będzie mocno utrudniała zawijanie dużych statków do polskiego zespołu portów Szczecin-Świnoujście, co z pewnością nie ułatwi funkcjonowania powstającego tam gazoportu.
Przykład trzeci. Rządząca koalicja PO-PSL spóźnia się z wprowadzeniem trzeciego pakietu energetycznego UE, który – dzięki większej konkurencji – zapewniłby Polakom tańszy gaz. I w dodatku wyraźnie nie kwapi się do zaprowadzenia w biegnącym przez nasz kraj gazociągu jamalskim europejskich porządków, oznaczających dopuszczenie konkurentów do przesyłu gazu tą rurą. A każdy dzień zwłoki działa przeciw interesom Polaków, ale jak najbardziej na rzecz rosyjskiego Gazpromu.
Jeśli dodać do tego, że Polska już teraz płaci za rosyjski gaz drożej od większości pozostałych państw UE, że poniechano planów zbudowania gazociągu do Norwegii i Danii, że wciąż nie mamy ani jednego interkonektora, który łącząc nas z gazociągami w Niemczech, Czechach czy na Słowacji ułatwiałby negocjowanie z Moskwą niższych cen gazu, to dopełnia to obrazu tych ludzi, którzy mieli się zajmować bezpieczenstwem energetycznym Polski i Polaków. A czym się zajmowali? I jak ich nazwać?