Dubieniecki jak sondaż
Jeśli przeprowadzać audyt ułaskawień prezydenckich, to wszystkich.I niech zrobi go ktoś z zewnątrz.
Oglądałam ostatnio wyścig naszej biegaczki narciarskiej Justyny Kowalczyk i zauważam, że polityka jest zaskakująco podobna do dyscypliny uprawianej przez naszą mistrzynię. Także w grze o władzę uczestnicy wyścigu muszą wiedzieć na poszczególnych odcinkach, jaki mają czas, jak daleko są rywale itd. Temu służą sondaże. Teoretycznie, bo gdy patrzymy na ostatnie badania opinii publicznej, to okazuje się, że wprowadzają one więcej zamieszania niż wiedzy. A politycy chcą wiedzieć! Zamawiają zatem swoje własne sondaże wewnętrzne, o czym zresztą często, zawsze tajemniczo, opowiadają.
Ale ponieważ nie mamy jak sprawdzić wiarygodności owych wewnętrznych badań, skazani jesteśmy na inne metody. Ja jedną mam. Patrzę, jak zachowują się media. Na przykład w ostatnich dniach miarodajnym wyznacznikiem tego, jakie jest realne znaczenie poszczególnych partii, jest sprawa Marcina Dubienieckiego. Jeśli patrzy się na to, w jaki sposób media informują o tej sprawie, można dojść do wniosku, że PiS stoi bardzo wysoko, a Platforma mocno spada. Co ciekawe, SLD wydaje się w ogóle nie mieć realnego znaczenia mimo buńczucznych doniesień. Skąd ten mój wniosek? To proste. Przypomina się przecież wyłącznie fakt, że Dubieniecki ma powiązania rodzinne (poprzez żonę Martę Kaczyńską) z rodziną Kaczyńskich. Nikt już nie przypomina, że Dubieniecki jest także, a może przede wszystkim, synem wysoko postawionego w swoim czasie działacza SLD.