
Prawdziwy bilans
Zamordowany prezydent Gabriel Narutowicz jeszcze przed wojną doczekał się monumentu. Ile będzie czekał mający nieporównanie większe zasługi Lech Kaczyński?
Nie wiem, czy film Jerzego Kawalerowicza „Śmierć prezydenta” zbierał dobre recenzje. Nie pamiętam też, jak dalece jest zgodny z faktami historycznymi. Ale to nieważne w tym momencie. Doskonale za to pamiętam swoje wzburzenie, gdy jeszcze jako dziecko oglądałem sceny lżenia Gabriela Narutowicza.
Niewiele scen filmowych poruszyło mnie tak jak obraz, w którym ryczący tłum rzucał grudami śniegu w nowo wybranego prezydenta. Czułem się rozgoryczony tym, że eskortujący Narutowicza kawalerzyści nie rozsiekali szablami oszalałego motłochu. To były emocje dziecka. Ale niezmiennie uważam, że mord na tym całkowicie niewinnym człowieku, a wcześniej skutkująca zbrodnią histeria jego przeciwników, jest jedną z najsmutniejszych kart w polskich dziejach. Smutną i zawstydzającą, bo był to dowód na to, jak daleko Polacy odeszli od cywilizowanych sposobów rozwiązywania sporów politycznych. Jakąś formą ekspiacji były i są całkiem liczne place i ulice Gabriela Narutowicza, także kilka pomników. Jeden z nich stanął jeszcze przed wojną. Narutowicz wszedł też do narodowej mitologii jako postać całkowicie pozytywna. Był to człowiek zasłużony, ale prezydentem został zupełnie przypadkowo.