Kody realnej polityki
W ciągu ostatnich 20 lat politycy nauczyli się omijać dziennikarzy, politologów, „pośredników informacji” i nawiązywać bezpośredni kontakt z wyborcami
Mija blisko 20 lat od pierwszej kampanii we Francji, w której z absolwentami mojej uczelni, dziś strategami wielkich francuskich partii, pracowałem w Nord-Pas-de-Calais. Kampania 1991/1992, podobnie jak kampania obecna (2012 r.), także była kampanią kantonalną. Polityka i komunikacja polityczna przez dwie dekady zmieniły się jednak nie do poznania.
Różnicą jest już miejsce profesjonalistów masowej komunikacji. Niegdyś marketingowcy byli dopraszani w ostatniej fazie, z misją „opakowania idei” (zorganizowania konferencji, opublikowania wywiadu z liderem, „nakręcenia” jakiegoś spotu, „pospinowania” dziennikarzy). Dziś od początku tworzą nowy produkt polityczny lub dokonują rebrandingu (znajdują i opowiadają od początku historię) partii, która przestaje przyciągać wyborców, przyśniedziałej. Analizy potencjału wizerunkowego wypierają ułomne reguły wewnątrzpartyjnych demokracji. Profesjonaliści decydują o kształcie partyjnej czołówki – wskazują, kto dobrze jest odbierany, a kto powinien jeszcze popracować nad swoim emploi. Analizują nisze wyborcze i ewaluacje przepływu elektoratu. Nie tylko tworzą przekaz główny partii, ale wręcz jej genotyp ideowy, główne założenia programowe. To oni, a nie politycy, określają, w jakiej odległości partia, jeśli ma wygrać wybory, powinna trzymać się od Kościoła, a w jakiej od środowisk wolnościowych. I które z „wolności” są najciekawsze i dotąd niezagospodarowane.