Przychodzi państwo do sześciolatka
Jeśli my nie uratujemy im dzieciństwa, nikt za nas tego nie zrobi – mówią rodzice dzieci, które w wieku sześciu lat pójdą do pierwszej klasy
Co roku podczas ważenia tornistra pierwszoklasistów ze zgrozą odkrywamy, jak duży ciężar dźwigają oni na plecach. Od przyszłego roku na jeszcze młodsze, bo sześcioletnie, barki uczniów spadnie dodatkowo ogromny ciężar emocjonalny. Czy sobie z nim poradzą, skoro na razie nie mogą go udźwignąć nawet ich rodzice?
Strach, przerażenie, złość, bezsilność, niedowierzanie, wreszcie bunt. Takie uczucia towarzyszą matkom, których dzieci obejmie reforma szkolnictwa. Od przyszłego roku wszystkie sześciolatki mają pójść do pierwszej klasy. Rodzice maluchów nie wyobrażają sobie jednak zderzenia z twardą szkolną rzeczywistością i jak mantrę powtarzają: zostawmy im dzieciństwo.
– Jestem przerażona tymi wspólnymi toaletami, korytarzami. Brakiem bezpieczeństwa, które mam, gdy prowadzę dziecko do przedszkola i odbieram je bezpośrednio od opiekunki grupy. Nikt nie zagwarantuje mi go w szkolnej świetlicy. Małe są szanse, że ten zagubiony sześciolatek „wciśnie się na obiad”, czyli że zdąży na przerwie obiadowej, bo maluchy zawsze są na końcu – mówi Krystyna Bula z Rudy Śląskiej, matka Basi, która koordynuje zbieranie podpisów pod obywatelskim projektem ustawy o systemie oświaty. Według niego obligatoryjnie do pierwszych klas, tak jak teraz, szły siedmiolatki, a o posyłaniu do szkoły sześciolatków decydowali rodzice, którzy teraz mają poczucie, że są zupełnie ignorowani. – Ja wiem, co jest dobre dla mojego dziecka, ale ktoś udowadnia, że wie lepiej – mówi Agnieszka Gralińska-Toborek z Łodzi.
Obca pani zamiast znajomej „cioci”
Marzena Izworska z Pruszkowa jest matką pięcioletniej Karoliny i trzyletniego Bartosza. Reforma nie oszczędzi żadnego z jej dzieci. – Tymczasem ja mam wyłącznie obawy – zaznacza na wstępie. O wadach proponowanych zmian może mówić godzinami, ale deklaruje, że o zmianę tego stanu rzeczy będzie walczyć do samego końca. – Dlaczego zmusza się mnie, bym fundowała mojemu dziecku od początku wyścig szczurów? Ono zdąży się jeszcze pościgać. Dlaczego mam posyłać dziecko do szkoły, która tłamsi jego indywidualność, gdzie zamiast ciepła i zabawy są gwar, hałas i tresura. Nie oszukujmy się, grupy w przedszkolach są mniej liczne, opiekunki są dwie, dzieci nie są dla nich tak anonimowe, jak będą w szkole. Przynajmniej przez ten pierwszy najważniejszy okres. Poza tym panie przedszkolanki są „ciociami”, do których można się przytulić. Teraz to ciepłe przedszkole z „ciociami” zostanie zastąpione zimną szkołą z obcą „panią”, do której trzeba mieć respekt.
– Nie można tego nazwać inaczej jak zabraniem dzieciństwa. W tym wieku maluchy powinny przebywać w przedszkolach i się uczyć poprzez ruch, muzykę i zabawę – mówi Dorota Kraska z Gdańska, mama Wiktorii i dodaje, że szybciej będą musiały dorosnąć także pięciolatki, dla których wprowadzono obowiązkowo zerówkę, czyli wychowanie przedszkolne. A te nie zawsze są w przedszkolach. – Znam dzielnice Trójmiasta, w których nie ma ani jednego przedszkola z zerówką. Wszystkie są w szkołach. Oczywiście bogatszy rodzic to nawet znajdzie sobie szofera, który zawiezie dzieciaczka do takiej zerówki w przedszkolu, ale dziesiątki rodziców nie będą miały wyjścia. Pięciolatki pójdą do zerówek w szkołach – zaznacza Kraska. Pani Dorota zauważa, że: – Tam na świetlicy często jest jedna pani na wszystkie dzieci. Jak ona ma ogarnąć wszystkie maluchy, skoro pięciolatki potrzebują w 80 proc. pomocy dorosłego podczas pójścia do toalety, zawiązania bucików, przytulenia jak kolega uderzy.
Z kolei Luiza Sarnowska z Pucka, mama Jakuba, komentuje: – Z perspektywy Warszawy, Gdańska czy Krakowa to wszystko może wyglądać lepiej niż z perspektywy prowincji. A co z dziećmi z wiosek, w których nie ma szkół ani przedszkoli? Taki maluch będzie musiał być wpakowany w jakiś szkolny autobus i dowieziony do innej wioski czy miasteczka. Czy ktoś pomyślał, jakie to obciążenie dla takiego dziecka, które gdzieś w tym autobusie upchane dojeżdża pół godziny do szkoły dzień w dzień?
Mikołów jest niewielkim miastem w województwie śląskim. Ma niespełna 40 tys. mieszkańców.
– Ale wszystkie podstawówki są przepełnione. Klas pierwszych jest siedem, aż do literki „f” – załamuje ręce Grażyna Wycisło, mama Szymona, która obawia się, jak syn odnajdzie się w takiej masie dzieci. – Tłum przeraża człowieka dorosłego, a co dopiero sześciolatka. Jak w takich warunkach mam uwierzyć, że szkoła zapewni mu poczucie bezpieczeństwa? – pyta. – Pracujący rodzic jest w stanie odebrać dziecko ze szkoły ok. godz. 16 – 17. Więc ja pytam: gdzie to dziecko ma przebywać do tego czasu? Na świetlicy? Tam będą dzieci w różnym wieku, które będą się wzajemnie popychały i wchodziły sobie na głowę. Nie ma warunków do odrabiania lekcji. Opiekunka włączy telewizor z bajkami i tyle.
W szkolnej dżungli
Dlatego by pomóc się odnaleźć swojemu dziecku, pani Grażyna zrezygnuje z pracy. Choć na taki luksus mało która mama może sobie pozwolić, to i tak obawia się, że jej dziecko nabawi się fobii szkolnej. – Niechęć do chodzenia do szkoły zawsze się w końcu pojawi, ale tak wytworzymy ją już na samym początku. Zaczną się bóle brzucha, wymioty, wyimaginowane choroby... – prognozuje. – Siedmiolatek łatwiej to wszystko znosi.
– Sześć lat czy siedem, ktoś zapyta: a cóż to za różnica. Ogromna. Przede wszystkim w samodzielności – zaznacza Agnieszka Gralińska-Toborek, matka Wojtka.
– Sześcioletnie dziecko nie dojrzało do szkoły. Jest za małe, za drobne, za mało samodzielne, za ruchliwe, by siedzieć w klasie przez określony czas. Nawet siedmiolatki nie mają łatwo. Byłam ostatnio u mojego starszego syna w szkole i widziałam takiego pierwszoklasistę. Dzieciak ledwo wystawał zza plecaka, siedział z szeroko otwartymi oczami, by w razie czego przypadkiem nie oberwać plecakiem. Bo taki szóstoklasista ma go akurat na wysokości jego głowy. To jest szkoła przetrwania. Tam jest jak w dżungli.
W pierwszym roku obowiązywania reformy w pierwszych klasach spotkają się dwa roczniki: w jednej klasie będą sześcio- i siedmiolatki. – W praktyce będzie jeszcze gorzej, bo pomiędzy dzieckiem ze stycznia 2005 r. i moim Jakubem z listopada 2006 r. jest prawie dwuletnia różnica – zaznacza Luiza Sarnowska.
Szkoła przyjdzie do przedszkola?
Z kolei głównym problemem, jaki spędza sen z powiek pani Agnieszce, jest obawa, że szkoła paradoksalnie... zahamuje jej dziecko w rozwoju. Jej 5,5-letni Wojtuś zaczyna czytać. – I ja nie zahamuję tego procesu. Boję się tylko, że powtórzy się sytuacja, jaka miała miejsce z moim starszym dzieckiem, które wyszło z przedszkola, czytając płynnie. W szkole przez dwa lata nudziło się i pytało mnie, dlaczego on ma teraz dzielić wyrazy na sylaby, skoro on umie czytać. Program jest świętością. Jeśli w nim jest napisane, że przez pół roku dzieci rysują szlaczki, i dziecko, które czyta, też będzie to robiło, a drugi semestr będzie sylabizowało.
Wszyscy jak jeden mąż podkreślają, że nie tylko dzieci nie są przygotowane, ale też szkoły nie są przystosowane na przyjęcie sześciolatków. Już nie będzie trzech posiłków dziennie tylko jeden. „Nikt sześciolatkowi nie pokroi kotleta na stołówce”. Toalety nie będą przy salach jak w przedszkolu, ale na korytarzach. A w nich sanitariaty dla wyższych niż przeciętny sześciolatek dzieci. „Dla takiego malucha to jest taki stres, że on w ogóle nie pójdzie do ubikacji. Bo będzie się bał. Nawet starsze dzieci, siedmio- i ośmioletnie, mają z tym problem”. Obawiają się, jak dzieci będą funkcjonować w salach, gdzie nie będzie tylu zabawek co w przedszkolu. – Kolejnym problem są place zabaw, których przy szkołach nie ma, a jeśli już są, to przystosowane dla starszych dzieci. Zamiast tego są boiska, ale choćby to były nowiutkie „Orliki”, to sześciolatki i tak nie będą miały z nich pożytku – narzeka Dorota Kraska.
– Teraz mam pewność, że dziecko z przedszkola mi nie wyjdzie. Ze szkoły może. Co więcej, mam pewność, że nikt poza mną albo osobą przeze mnie upoważnioną nie odbierze mojej córki z przedszkola. W szkole nikt tego nie będzie pilnował – dodaje Marzena Izworska z Pruszkowa.
Dlatego niektórzy rodzice zamiast przenosić sześciolatki do szkoły, chcą szkołę przenieść do przedszkola. – Jeśli już mamy brać wzorce z Zachodu, to zróbmy pierwsze klasy w przedszkolach, a szkoła podstawowa zacznie się od drugiej klasy. To byłoby o wiele lepsze rozwiązanie. Kadra przedszkolna jest w stanie zrealizować program nauczania klas pierwszych – proponuje Grażyna Wycisło z Mikołowa.
Rodzice są rozgoryczeni. Ich zdaniem reforma nie służy niczemu poza szybszym wprowadzeniem dzisiejszych sześciolatków na rynek pracy. – Nie chcemy się wdawać w politykę, ale to polityka instrumentalnie traktuje nasze dzieci. I to jest niepokojące. Efekt będzie taki, że zamiast pracować na te nasze emerytury, będą się leczyły u psychoanalityków z nabawionych się w dzieciństwie nerwic – irytuje się Marzena Izworska, natomiast Agnieszka Gralińska-Toborek dodaje: – My, rodzice, jesteśmy stroną. Drugą są nauczyciele jako reprezentanci systemu edukacji. Najsmutniejsze jest to, że obie strony nie współpracują, a dzieci są jak taki worek, który się tylko przerzuca.
Na stronach Stowarzyszenia i Fundacji Rzecznika Praw Rodziców http://www.rzecznikrodzicow.pl/oswiatowa.php, oraz Akcji Ratuj Maluchy: http://www.ratujmaluchy.pl/ zbierane są podpisy pod zmianą ustawy o systemie oświaty.