Co dalej z agresywnymi kibicami?
Dziennikarze sportowi wolą używać słowa „kibole”. Przekonują, iż problemem są tylko niewielkie grupki chuliganów napadających na kibiców innych klubów, przypadkowych przechodniów, a nawet na piłkarzy własnego klubu. Podobno prawdziwi kibice to stateczni obywatele, którzy z rodzinami przychodzą na mecze. To prawda – zwykle małe grupki intonują obraźliwe piosenki i rasistowskie okrzyki, ale też wiele razy widziałem, jak poważni panowie, wyzwoleni ze sztywnych garniturów i rygorów przyzwoitości, z entuzjazmem wznosili obrzydliwe hasła.
Jak prowokowali do agresji. Wystarczy przypomnieć owego działacza PO, kibica Legii, który przed derbami stolicy nazwał Polonię Warszawa „czarną dziwką”.
Szefowie Legii (i nie tylko) tolerują bandytów, bo bez nich nie ma powiewających nad trybunami flag, miarowych uderzeń w bębny, chóralnych śpiewów, nie ma tłumów kibiców – a są wymierne straty: mniej kupionych biletów, więcej meczowych porażek. Gdy „kibole” w ramach walki z szefami warszawskiego klubu siedzieli w milczeniu na stadionie lub bojkotowali mecze, stateczni kibice gremialnie przyłączyli się do akcji. I skończyło się to kapitulacją władz Legii, które puściły w niepamięć obrażające szefów ITI hasła, pozwoliły bandytom przejąć kontrolę nad trybunami. Ubiegłotygodniowy atak jednego z kibiców na piłkarza to tylko skutek.