Czy polski serial historyczny się odradza? Bardzo możliwe
Pierwszy krok wykonany. „Rok 1920. Wojna i miłość” nie jest ani politgramotą, ani zabawą. Próbuje być i patriotyczny, i prawdziwy
Krzysztof Feusette orzekł, że żaden z seriali po 1989 r. nie mieści się w pierwszej dziesiątce tych najlepszych. Coś w tym jest, lepiej pamięta się te dawniejsze.
Większość to adaptacje literatury. „Noce i dnie” Antczaka, „Lalka” Bera, „Kariera Nikodema Dyzmy” Rybkowskiego. Dodałbym niedocenioną „Komediantkę” Sztwiertni czy „Chłopów” także Rybkowskiego. To wszystko dzieła gęste, porównywalne z BBC-owską szkołą seriali. Naturalnie były i takie, które nie „żerowały” na literaturze czy historii. „Czterdziestolatek” Gruzy niby tchnął gierkowskim banałem, a dziś nie można się oderwać od ekranu.
Co się zmieniło po roku 1989, że nawet niezłe seriale (np. „Ekstradycja”) już nie elektryzują? Czy zanikł pewien typ kultury scenarzystów i reżyserów? Polski film wpadł w pułapkę fałszywej komercjalizacji, która miast zdobywać, odstrasza widzów? A może w polskiej telewizji są za małe pieniądze? Tymczasem na Zachodzie serial przeżywa platynowy okres. „Zakazane imperium” czy „Rzym”, dodajmy – filmy historyczne, zawiesiły poprzeczkę wysoko.