Wyrosłem z sierpa i młota
Australijski reżyser Peter Weir opowiada o polskiej duszy i potędze intuicji rozmawia
"Niepokonani” to promocja Polaków. Czy uważa pan, że jest w nas coś szczególnego?
Absolutnie tak! Przygotowując się do pracy nad filmem, próbowałem sam sobie odpowiedzieć na pytanie – czytając książki historyczne – co takiego tkwi w polskiej duszy, co pozwala wam przetrwać najtrudniejsze dziejowe momenty. Jako naród byliście wystawieni na dramatyczne próby – najpierw zabory, a potem, w XX w., zostaliście w tym samym czasie napadnięci przez dwa sąsiednie państwa i żyliście ponad 40 lat w reżimie komunistycznym. Potrzeba było wielkiej determinacji, by przez to wszystko przejść. Wasz patriotyzm nie ma zabarwienia nacjonalistycznego. Nie macie zapędów militarystycznych.
To dlatego, przy luźnym podejściu do pierwowzoru – książki Sławomira Rawicza – zdecydował się pan pozostać przy polskości głównego bohatera?
Te wszystkie moje spostrzeżenia, o których wspomniałem, zaowocowały pewnością, że główny bohater „Niepokonanych” – otoczony postaciami innych Europejczyków i Amerykanina – musi być Polakiem szlachetnym i prawym. Bowiem cierpienie uszlachetnia, choć zdaję sobie sprawę z tego, że to, co mówię, trąci niebezpiecznym banałem. Z drugiej strony jest nęcące jak każda klisza. Potencjał, swoisty ogień tkwiący w historycznym cierpieniu Polaków przyciągnęły mnie jako reżysera. Zafascynowały mnie. To wyjątkowe, że właśnie cierpienie potraficie przekuć w siłę do walki.
Postacią, która w filmie cierpi najbardziej, jest Irena Zielińska (rewelacyjna Saoirse Ronan). Ta młoda Polka, przyłączająca się po drodze do bohaterów – sama będąc uciekinierką z kołchozu – wręcz uosabia ideę cierpienia. Czy dla pana postać Ireny jest symboliczna?