Uważam Rze świder
Tydzień temu Piotr Semka we „Wstępniaku” naszego tygodnika ironicznie podziękował (za mimowolną reklamę) wszystkim salonowcom (kręgom Michnika, Lisa i podobnych), którzy miotają przeciwko „Uważam Rze” ciężkie epitety od samego początku. Początki zazwyczaj są dosyć trudne. Przed laty Agnieszka Rybak opisała na łamach „Rzeczypospolitej” pierwszy publiczny występ góralskiego tenora. Andrzej Gąsienica – Curuś, jak tylko ukończył konserwatorium katowickie, dał recital w zakopiańskim parku Morskie Oko. Śpiewał między innymi arię Moniuszki. Kiedy doszedł do frazy: „- Jakże mam cię brać, dziewczyno, jakże mam cię brać?” – siedzący na widowni koledzy, lekko wstawieni, ryknęli:
-Za dupę, Jędruś, za dupę!
Wybuchł skandal – koncert przerwano. Tymczasem świetny od samego startu koncert „Uważam Rze” trwa triumfalnie (co doprowadza do „piany” nie tylko salonowców, czyli z definicji wrogów, ale również konkurencję prawicową!), mimo iż redakcja nowego tygodnika nawet nie próbuje „brać” rynku (ergo: publiczności) „za dupę”, jak to robią coraz częściej inne „tygodniki opinii” małpując dla zysku (np. nergaloidalnie) tabloidy i kolorowe damskie pisemka – lecz wyłącznie za mózg (ergo: za intelekt), za gust (ergo: za smak) i za sumienie (ergo: za etykę i patriotyzm). Rezultatem jest ogromna sprzedaż plus zrozumiała furia Salonu i rytualna salonowa metoda dławienia adwersarza kłamstwami, obelgami, dezinformacjami, słowem: szulerką pseudointelektualną. Ta metoda ma od dawna swoją nazwę („terroryzm intelektualny”) i została zdiagnozowana bez trudu; Jean – Francois Revel: „Terroryzm intelektualny to sposoby, jakimi posługują się ludzie, którzy bardzo dobrze wiedzą, że nie mają racji. Posługują się tymi sposobami dla własnych korzyści, dla obrony swoich interesów i dla blokowania zarzutów pod swoim adresem. Ich metody są brudne, ale oni innych metod nie znają. Te metody wypracował bolszewizm za sprawą Lenina, który był wielkim terrorystą intelektualnym” („Le Figaro Litteraire” 2000).
Piotr Semka przytoczył (z salonowych gazet oraz z salonowej czeluści Internetu) rozmaite błoto ciskane na „Uważam Rze”. Dwa główne zarzuty wobec tygodnika redaktora Lisickiego to „język bezlitosnej agresji” i „zwyczajny ogrom grafomanii”, pono nieobecnej lub mniej obecnej w innych tygodnikach. Oba te zarzuty są klarownym (kolejnym) dowodem mistrzostwa Salonu we wrzeszczeniu, kiedy dam kradnie: „Łapaj złodzieja!”(o czym ja pisałem tutaj tydzień temu). Pierwszy z owych zarzutów nadmuchała „Gazeta Wyborcza” ustami osławionej Magdaleny Środy, która się przedstawia per „etyk”, chociaż z etyką ma tyle wspólnego co z wysiadywaniem przez pingwiny jaj (kiedyś była członkinią lewackiego rządu i wówczas Tomasz Wróblewski opublikował tekst pod tytułem: „Czy minister Środa zatańczy na rurze?”, bardzo – wbrew pozorom – adekwatny). Jej twierdzenie, iż „Uważam Rze” lansuje „język bezlitosnej agresji” przypomina mi telewizyjne, umoralniające polemistów pouczenie, że nie wolno „lżyć naszych adwersarzy”. Któryż to kaznodzieja wygłosił je przed kamerami swego czasu? Głowny – szef „GW”, ten sam, co swoich krytyków tytułował per „świnie”, „faszyści”, „neofaszyści”, itp.
Drugi ciężki zarzut („dość słaby język literacki, ogrom grafomanii”) sformułował pod adresem „Uważam Rze” estradowy wyjec grający mentora-intelektualistę, Zbigniew Hołdys, mistrz pióra (tego wystającego, w Moulin Rouge, cos się tłumaczy: Czerwony Młyn). Mimo wszystko – nie można takich opinii lekceważyć, bo „inteligencja inaczej” jest też sposobem używania umysłu, więc nie chodzi o brak respektu dla ludzi, którzy nas krytykują (aczkolwiek zawsze pamiętamy japońskie przysłowie, że „największy wstyd nie jest wtedy, kiedy głupcy nas chwalą”). Zarzucanie „Uważam Rze” grafomanii to tradycyjna praktyka poślednich „ludzi pióra” (kiepskich publicystów, miernych dziennikarzy, słabych pisarzy) – zawsze opluwają oni lepszych od siebie, jakby plucie mogło dokonać cudu: biegłym odjąć talent, a patałachom go przydać. Generalnie zaś patrząc: jest to nieśmiertelna praktyka durniów walczących przeciwko ludziom lepiej wyposażonym intelektualnie. Pisał o tym już Jonathan Swift (ten od „Guliwera”, czyli od giganta wśród karzełków): „Głupcy bywają dla siebie nawzajem pobłażliwi, lecz gdy zjawi się ktoś o rzeczywistym talencie i rozumie, to natychmiast powstają przeciwko niemu, i jeśli nie mogą ściągnąć go w dół, to przynajmniej próbują oczernić jego charakter, zamordować reputację”. Co właśnie dzieje się z tygodnikiem „Uważam Rze”: paszkwilanci nie mogą „ściągnąć go w dół” (wiem, że to pleonazm), tedy próbują „oczernić jego charakter, zamordować reputację”. Ich bełkotem nie trzeba się wszakże przejmować, są to bowiem ludzie tak płaskiego formatu, jakby jedli tylko naleśniki – ludzie, którzy zawsze płynął w gównym nurcie, to jest, pardon, w głównym nurcie (salonowy „mainstream”), chociaż ta literówka celniej oddaje istotę dryfu. Czy z wiekiem zmądrzeją? Bez wątpienia – z wiekiem trumny.