Ryzykowna prywatyzacja Lotosu
Rząd mógłby sprzedać gdańską grupę i zyskać miliard euro do budżetu. Ale najbardziej zainteresowane kupnem są rosyjskie koncerny
W związku z sytuacją wokół prywatyzacji Grupy Lotos zarówno pilotujący projekt minister skarbu Aleksander Grad, jak i nadzorujący go premier Donald Tusk nie mają praktycznie wyboru. Cały proces muszą wydłużyć przynajmniej do listopada, gdy opadnie wyborcza gorączka. A i wtedy może nie być dobrej atmosfery do sprzedaży firmy.
Na razie trwa jednak wybór inwestora dla gdańskiej firmy, która jest drugim po PKN Orlen producentem paliw w Polsce. 29 kwietnia upłynął termin składania ofert, ale resort skarbu odmawia komentarzy. Wiadomo tylko, że otrzymał kilka ofert. Wcześniej szef resortu zapewniał, że zainteresowanie jest duże i nawet na życzenie potencjalnych inwestorów wydłużył termin przyjmowania ofert.
Nieoficjalnie mówi się o koncernach rosyjskich jako najbardziej zainteresowanych kupnem Lotosu i o ich propozycjach. Udział w prywatyzacji najbardziej pożądanych przez polskie władze firm – czyli dużych zachodnich koncernów, jak choćby norweskiego Statoila czy Shella – jest nierealny. Z naszych informacji również wynika, że żadna zachodnia firma związana z branżą paliwową nie zgłosiła swojej oferty.
Amerykańskie i zachodnioeuropejskie firmy raczej tną koszty i wyzbywają się aktywów rafineryjnych, a nie je kupują. Powód to niskie marże na przerobie paliwa. A Lotos właśnie w przerobie się specjalizuje, bo główna firma grupy to rafineria w Gdańsku, która zwiększyła moce produkcyjne i po zakończeniu kosztownego (ponad 5 mld zł) programu rozwoju może wykorzystywać rocznie nawet 10 mln ton ropy. Dzięki temu zwiększy znacząco przede wszystkim produkcję oleju napędowego, na który z roku na rok rośnie w Polsce popyt, podczas gdy na benzynę spada.
Wielkie oczekiwania
– Wymarzony partner ma wnieść wartość dodaną, pozwolić Lotosowi nadal się rozwijać i to nie tylko w kraju, ale i za granicą – mówi prezes Lotosu Paweł Olechnowicz.
Lotos jest zadłużony z powodu inwestycji w rafinerii i choć jego szefowie oraz analitycy giełdowi zgodnie twierdzą, że nie stanowi to problemu, to jednak nie najlepiej wpływa na postrzeganie gdańskiej grupy przez inwestorów. Inna kwestia to oczekiwania samego Lotosu i jego głównego właściciela – ministra skarbu – wobec nabywcy akcji. A te są bardzo duże, ponieważ po rozbudowie rafinerii Lotos powinien teraz postawić na zdobycie naftowych złóż, a tego typu inwestycje są bardzo kosztowne, zwłaszcza obecnie, gdy ceny ropy są wyjątkowo wysokie. Minister Grad mówi o konieczności realizacji strategii – „liczonych w miliardach dolarów inwestycjach w wydobycie i budowę wartości firmy w Polsce z siedzibą w Gdańsku”. – Chcemy wprowadzić Lotos do pierwszej ligi europejskich firm paliwowych – zapewnia.
Zatem rząd potencjalnemu inwestorowi postawił wysoko poprzeczkę.
Oczekiwania związane z prywatyzacją Lotosu mogą spełnić praktycznie tylko rosyjskie firmy. I to bez trudu. Ale wybór którejkolwiek z nich na inwestora w polskiej grupie paliwowej byłby decyzją precedensową, przełomową i pociągającą za sobą znaczące skutki.
Kłopotliwi Rosjanie
Nie ulega wątpliwości, że Rosjanie mają dość pieniędzy, by zapłacić nawet wygórowaną cenę za akcje gdańskiej grupy. Teraz pakiet ponad 53 proc. – należący do Skarbu Państwa – jest wart na warszawskiej giełdzie ponad 3,2 mld zł.
Gdyby Skarb Państwa sprzedawał go w całości, mógłby domagać się tzw. premii za oddanie kontroli, czyli wyceny wyższej – nawet o ponad 20 proc. – od giełdowej. Zatem transakcja mogłaby mieć wartość miliarda euro.
Dla takich potentatów jak Gazprom Nieft, TNK BP czy Rosnieft to byłby niewielki wydatek. Poza tym rosyjskie koncerny mogą wiele obiecać, gdy chodzi o realizację strategii Lotosu, czyli dostępu do pól naftowych. Każdy z trzech wymienionych potentatów jest właścicielem cennych złóż ropy w Rosji. Inna kwestia to ta, czy obietnice zapewnienia udziałów w rosyjskiej nafcie zostałyby spełnione. Ewentualne wejście Rosjan do Lotosu miałoby szerszy kontekst i wpłynęłoby na cały rynek paliwowy w Polsce, a zwłaszcza negatywnie odbiłoby się na PKN Orlen i jego pozycji w kraju.
Premier Donald Tusk – jakby wyczuwając możliwe kłopoty – o samej sprzedaży wypowiada się wyjątkowo ostrożnie, zwłaszcza gdy padają pytania o Rosjan i ich udział w tym procesie. – Nie ma ideologicznych przesłanek, by mówić „nie” inwestorom z jakiegokolwiek kraju – mówił w czasie pobytu w rafinerii w Gdańsku. – Ale ze względu na pozycję surowcową Rosji i nasze uzależnienie od dostaw ropy wskazana jest ostrożność i powściągliwość.
Premier zapewnił, że nie będzie ideologicznych ataków na robienie wspólnych interesów z sąsiadami. – Ale wspólnie z ministrem skarbu będziemy wykazywać się czujnością, by nie popełnić żadnego błędu – dodał. – Interes narodowy i rafinerii będzie zawsze na pierwszym miejscu.
Opinie ministra Aleksandra Grada także były dotąd umiarkowane. Z góry zapowiedział, że wprawdzie nadzoruje cały proces, ale ostateczna decyzja o sprzedaży akcji należeć będzie do całego rządu. – Nie chcemy przyspieszać – mówił niedawno.
Przedsmak możliwych kłopotów, jakie może spowodować sprzedaż Lotosu Rosjanom, minister skarbu już miał – pod koniec kwietnia w Sejmie, gdy trwała dyskusja o jego odwołaniu. Opozycja – posłowie Prawa i Sprawiedliwości – zorganizowała akcję pod hasłem „Polski Lotos”.
– Sprzedaż inwestorowi strategicznemu Lotosu wydaje się trudna lub wręcz niemożliwa, zwłaszcza w tym roku – wyborczym – uważa Igor Chalupec. Kierował on PKN Orlen przez cztery lata w czasie rządów Marka Belki, odpowiada za zakup przez polskiego giganta litewskiej rafinerii w Możejkach.
Jego zdaniem, skoro Skarbowi Państwa zależy na prywatyzacji grupy, to może rozważyć opcję taką, jak w przypadku kopalni Bogdanka. – Możliwa jest sprzedaż na giełdzie, a ze względu na utrzymujące się wysokie notowania akcji spółki wpływy Skarbu Państwa z tego procesu będą i tak znaczące. Poza tym wiadomo, że otwarte fundusze emerytalne chętnie zainwestują w te papiery. Tym bardziej że znikło główne ryzyko, jakie wiązało się z Lotosem, czyli terminowość wykonania programu rozwoju 10+. Program działa, przynosi efekty i wydaje się, że firma nie będzie mieć problemów ze spłatą zobowiązań – tłumaczy Chalupec.
Prywatyzacja poprzez giełdę wydaje się też najbardziej społecznie i politycznie akceptowalna w roku wyborczym. Rząd uniknąłby kłopotliwych pytań – nie tylko ze strony opozycji – o przyszłość spółki i możliwość przejęcia jej przez wrogiego czy niechcianego inwestora.
– Zwłaszcza że możliwe jest też wprowadzenie do statutu Lotosu zapisów o ograniczeniu prawa wykonywania głosu, a tym samym umożliwiających blokowanie propozycji niekorzystnych z punktu widzenia Skarbu Państwa. Takich decyzji jak ograniczenie działalności, sprzedaż aktywów czy przeniesienie siedziby spółki poza Polskę – wyjaśnia Chalupec.
Zapisy o ograniczeniu prawa wykonywania głosów są już w statucie Orlenu, gdzie Skarb Państwa jest mniejszościowym właścicielem – ma 27,6 proc. akcji. Mimo to na każdym Walnym Zgromadzeniu ma decydujący głos.
Prywatyzacja giełdowa ma jednak słabą stronę – na sprzedaży akcji Lotosu zyskałby tylko Skarb Państwa, a nie sama grupa. Wpływy ze sprzedaży akcji byłyby niższe niż miliard euro, bo resort musiałby zaoferować inwestorom finansowym dyskonto wobec ceny giełdowej. Poza tym rząd uruchomił proces prywatyzacyjny z zamiarem wyboru inwestora, by ten zapewnił, czy też wspomógł finansowanie naftowych inwestycji gdańskiej firmy, a fundusze emerytalne tego nie zrobią.
Wybory i co dalej
Minister skarbu – tak jak w przypadku innych procesów prywatyzacyjnych – ma prawo zakończyć je bez rozstrzygnięcia, jeśli uzna, że oferty nie były odpowiednie. Wydaje się, że tak się stanie i teraz. Nawet jeżeli resort wybierze jednego oferenta lub dwóch i podejmie z nimi rozmowy o finalnych ofertach, to decyzja o wyborze ostatecznego nabywcy jest nieprawdopodobna przed wyborami. A i później może być negatywna.