Zajączek na równi pochyłej
Ludzie wykupili już wszystko, co się dało, za ruble zwane zajączkami: waluty, złoto, srebro, brylanty, auta. Ale jeżeli zabraknie oleju i kaszy, wyjdą na ulice
Dzięki staraniom i talentom Białorusinów pięknieją nasze miasta i wioski; powstaje nowoczesny przemysł, rozwija się sfera socjalna, wzmacnia niepodległość ojczyzny. Teraz czeka nas przejście do innowacyjnego rozwoju gospodarki i kraju – piał prezydent Aleksander Łukaszenko podczas tegorocznych obchodów 1 Maja w Mińsku.
Menedżer Rafał Lijewski z grupy Vox, wielkopolskiego producenta materiałów budowlanych, wrócił z Białorusi po dwóch tygodniach nadzorowania budowy nowej fabryki. Od pięciu lat firma ma już zakład w strefie ekonomicznej w Brześciu, gdzie zatrudnia w sezonie 350 osób. Teraz buduje kolejny za 20 mln dol.
– Ceny w sklepach rosną gwałtownie. Jednego dnia sok jabłkowy kupowałem za 6 tys. rubli za litr (5,23 zł), a drugiego ten sam sok kosztował już 10 tys. (8,71 zł). Importerom powoli kończą się zapasy, a uzupełnić ich nie mają czym, bo na rynku nie ma już walut. Uruchomienie giełdy, na której firmy mogą kupować i sprzedawać waluty, nie pomoże. Kurs o 80 proc. przewyższa oficjalny i sięga 5500 rubli za dolara. Na rynku międzybankowym jest to 4500 – 5000 rubli. Dolary czy euro sprzedają tylko ci, którzy mają ustawowy obowiązek odsprzedać 30 proc. wpływów z eksportu – opowiada Lijewski.
Oficjalne dane za pierwszy kwartał mówią, że kartofle zdrożały o prawie 30 proc., cukier o 21 proc., kasze o 18 proc., a owoce o 12 proc. Nawet producentom takiego strategicznego towaru jak wódka władze pozwoliły na podwyżkę o 8 proc. Benzyna i gaz są droższe niż w Rosji.
Jak w PRL
Radca Wiesław Pokładek, kierownik Wydziału Promocji Handlu i Inwestycji Ambasady RP w Mińsku, nie ma wątpliwości, że to, co się dzieje na Białorusi, przypomina PRL za Gierka. Kraj Łukaszenki żyje na kredyt. Gospodarka jest nieefektywna, oparta w wielu dziedzinach na przestarzałym, wymagającym modernizacji przemyśle i imporcie artykułów spożywczych, owoców, warzyw i większości wyrobów przemysłowych.
W aptekach zaczyna brakować lekarstw, bo 77 proc. stanowi import. Z zagranicy pochodzi 70 proc. oleju roślinnego, 66 proc. artykułów higieny, 72 proc. drogeryjnych i 58 proc. pralek. Przedsiębiorcy, którzy jeszcze mają zapasy, nie chcą ich sprzedawać po cenach regulowanych w coraz bardziej bezwartościowych rublach.
W biurach turystycznych sprzedaż wycieczek odbywa się tylko za walutę lub po kursie powyżej 4000 rubli za dolara (oficjalny to 3013 rubli).
– Białoruś funkcjonowała tylko dzięki tanim surowcom energetycznym z Rosji i rządowym programom finansowego wsparcia. Pieniądze na nie pochodziły m.in. z kredytów zagranicznych, po które obficie sięgały rząd, banki i firmy. Wzrost cen hamowano poprzez system ustalanych przez państwo cen regulowanych. Słabnący rubel utrzymywał się na powierzchni dzięki działaniom banku centralnego, który hamował urynkowienie kursu – opowiada radca Pokładek.
Jego opinię potwierdzają liczby publikowane przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Wysokość rezerw złoto-walutowych w banku centralnym Białorusi wynosiła w kwietniu 3,76 mld dol., z czego tylko 1,4 mld dol. przypadało na waluty. Tymczasem dług zagraniczny (ostatnie dane banku centralnego na początek roku) to 28,5 mld dol., z czego 10,1 mld dol. to długi państwa, a 10 mld dol. – przedsiębiorstw.
– Sytuacja jest krytyczna. Rubel stracił na wartości 70 – 100 proc. Nawet jeśli Białoruś wyprosi kredyt w Rosji i otrzyma wsparcie z funduszu stabilizacyjnego Euroazjatyckiej Wspólnoty Gospodarczej (razem ok. 2,7 mld dol.), to tych pieniędzy wystarczy na ustabilizowanie „wygłodniałego” rynku najwyżej na jakieś trzy miesiące. Potem będzie albo wysoka dewaluacja rubla, pełne urynkowienie gospodarki, prywatyzacja i efektywny system pozyskiwania inwestycji zagranicznych, albo bankructwo – mówi radca.
Niezrozumiałe teorie wolnego rynku
Powagę sytuacji i konieczność zmian zdają się najlepiej rozumieć prości Białorusini. Przez cały ubiegły rok sprowadzali z zagranicy samochody. Kupili ich w sumie za ponad 35 mld dol. Od lipca bowiem rząd wprowadza zaporowe cła. Od początku tego roku wykupili z rynku waluty za ponad 768 mln dol. (połowa tego, co w całym minionym roku). Kiedy zabrakło walut, wykupili z banku centralnego całe oferowane złoto (680,4 kg). Potem przyszła kolej na srebro (1045,5 kg) i brylanty.
Biznes też próbował się zabezpieczać, skupując walutę, podnosząc ceny i marże, ale te działania hamowały rząd i bank centralny. Wysocy urzędnicy ślepo wykonują polecenia jedynego, wydaje się, obywatela Białorusi, który sytuacji nie rozumie – Aleksandra Łukaszenki.
Podczas narady gospodarczej z rządem pod koniec kwietnia prezydent grzmiał: kilkadziesiąt kluczowych przedsiębiorstw zarabia walutę dla kraju, a premier i zarząd banku centralnego, bazując na niezrozumiałych teoriach wolnego rynku, rozdają tę walutę, komu popadnie.
Skarcone władze natychmiast wstrzymały handel walutą na giełdzie między firmami po kursie wolnorynkowym i po raz kolejny zdementowały „złośliwe plotki” o rychłej dewaluacji zajączka.
– Dewaluacja rubla białoruskiego to sprawa polityczna, dlatego Aleksander Łukaszenko upiera się, by jej nie przeprowadzać. Naród wie jednak swoje i wszystko już właściwie wykupił, by pozbyć się bezwartościowych rubli – zauważa polski radca.
– Rubel praktycznie został już zdewaluowany, tylko nikt tego nie chce oficjalnie ogłosić. Byłam w Mińsku 20 kwietnia. Ze sklepów znikło wiele towarów. Ceny znacząco wzrosły – mówi Walentyna Ochab, członek zarządu Śnieżka SA, dyrektor ds. współpracy z zagranicą.
Śnieżka SA od kilkunastu lat sprzedaje swoje farby i lakiery na Białorusi. Trafia tam 10 proc. produkcji firmy. Osiem lat temu polska spółka postawiła pod Mińskiem zakład produkcyjny zatrudniający 65 osób.
– Ręczne sterowanie białoruską gospodarką dotyka wszystkich firm obecnych na tym rynku. Wiele białoruskich przedsiębiorstw ograniczyło pracę, a pracowników wysłano na urlopy. W naszym przypadku brak walut wpłynął na zwiększenie zobowiązań z tytułu dostaw surowców i na zmianę cyklu dostaw. W konsekwencji musieliśmy ograniczyć produkcję do dwóch zmian – dodaje Walentyna Ochab.
Powrót do republiki kołchozowej
Radca Pokładek podkreśla, że polscy przedsiębiorcy mają zróżnicowaną sytuację. Ci, którzy działają w strefach ekonomicznych, w większości sobie radzą z produkcją, bo 70 proc. walut z eksportu wyrobów zostaje w firmie. – Ale o planowanych inwestycjach na ten rok z wykorzystaniem kredytu walutowego raczej nie może być mowy. Ci spoza stref szukają nieszablonowego sposobu rozliczeń za import. Myślą o rozszerzeniu działalności o produkcję eksportową, aby zabezpieczyć sobie walutę w dłuższym okresie. A niektórzy już mówią o wycofaniu się z rynku lub przeniesieniu biznesu np. do sąsiedniej Ukrainy – dodaje.
Instrukcja banku centralnego zobowiązuje banki do sprzedaży obywatelom waluty, którą odkupią od cudzoziemców.– W Baranowiczach poszedłem do banku, by wymienić dolary. Już na schodach zaczepiło mnie kilka osób, pytając, czy mam dolary. Ale kupić z ręki do ręki nie chcieli. Bali się. Wrócili do kolejki, która okupowała ławki przy punkcie wymiany. Gdy tylko pozbyłem się dolarów, pierwsza osoba z kolejki odkupiła je od kasjera. Wszystko spokojnie i karnie – opowiada Jarosław Nikitiuk, dziennikarz TV z Białegostoku.
Białoruscy przedsiębiorcy oficjalnie boją się oceniać sytuację. W rozmowach prywatnych mówią, że jeżeli kryzys walutowy potrwa jeszcze miesiąc, to Białoruś cofnie się do roku 1989, gdy była biedną radziecką republiką kołchozową. – Przez lata Łukaszenko tworzył bazę swoich oddanych zwolenników. Państwowe zakłady żyły na koszt państwa – tysiące ludzi pracowało byle jak, robiło byle co, ale płace i podwyżki dostawało. A to psuło rynek, wypaczało i uniemożliwiało konkurencję – argumentują przedsiębiorcy.
Teraz pod naciskiem MFW i Rosji rząd musiał zrezygnować z programów wspierających państwowe przedsiębiorstwa.
107 podatków
Kluczowe dla dalszego rozwoju sytuacji na Białorusi będzie też zachowanie Rosji. A Rosja już dała znać, że czas spełniania kaprysów Łukaszenki się skończył. Wicepremier i minister finansów Aleksiej Kudrin zapowiedział, że oczekuje od Mińska programu zmian w gospodarce i jej urynkowienia. Bez tego nie może być mowy o kredycie. Rosyjski biznes chce przejąć wiele białoruskich firm, w tym kluczowe magistrale ropy i gazu.
Do tej pory hucznie ogłaszane rządowe programy ograniczały się do sprzedaży mniejszościowych pakietów (do 25 proc.). Na tych zasadach w 2009 r. Łukaszenko zgodził się na sprzedaż firm państwowych, w tym kluczowych dla gospodarki z sektora paliwowego i chemicznego oraz bankowego. Jedynie Gazprom ma połowę udziałów w krajowym operatorze gazowym – Biełtransgazie. To monopolista na rynku przesyłu gazu w kraju Łukaszenki.
W końcu 2009 r. amerykańska grupa konsultingowo-inwestycyjna Rothschild przygotowała jedną z największych dotąd prywatyzacji w kraju. Chodziło o sprzedaż banku BPS rosyjskiemu Sbierbankowi za 280,7 mln dol.
Jednak inwestorzy są ostrożni, bo Białoruś to kraj uchodzący za najtrudniejszy do prowadzenia biznesu, zbiurokratyzowany do granic możliwości. Jest światowym liderem w liczbie płaconych podatków. Każda firma musi ich zapłacić rocznie aż 107, na co przeznacza około 900 godzin.
Polscy biznesmeni mówią, że galopujące ceny plus niskie płace i brak podwyżek wygnają ludzi na ulice. Bo zwykły Białorusin pokornie zniesie brak demokracji, ale oleju roślinnego i kaszy gryczanej w sklepie – już nie.