Co dalej z Ameryką?
Zanim Barack Obama poinformował rodaków o śmierci Osamy bin Ladena, zadzwonił do swoich poprzedników: George’a W. Busha i Billa Clintona. Bin Laden był zmorą dla obu byłych prezydentów. Za rządów Clintona Al-Kaida wysadziła w powietrze m.in. ambasadę USA w Nairobi i Dar es Salaam, zaś w trakcie pierwszej kadencji Busha doszło do tragicznych w skutkach zamachów z 11 września 2001 r.
Dopiero jednak Obama, uchodzący za największego „gołębia” spośród tej trójki, dorwał bin Ladena. Uczynił to przy współpracy sekretarza obrony, który służył także pod Bushem, sekretarz stanu, z którą przez długi czas darł koty, i szefa CIA, który niegdyś był republikaninem.
Wielkość Ameryki polega m.in. na szacunku okazywanym przez najważniejszych polityków państwu i jego instytucjom. Mimo różnic ideologicznych, sporów dotyczących bieżącej polityki, liberałowie i konserwatyści instynktownie rozpoznają, jakie priorytety są poza wszelką dyskusją. Kiedy trzeba, odsuwają na bok urazy, wykorzystują doświadczenie swoich niegdysiejszych przeciwników, pracują razem, nie bacząc na partyjne barwy. I nie używają publicznie słów, które taką współpracę w przyszłości by uniemożliwiły. Jest się od kogo uczyć.