
Napieralski gubi azymut
Wygląda na to, że Grzegorz Napieralski nie rozumiał, skąd wzięła się jego nagła popularność. Przypomnę. Popularność Napieralskiego, a w ślad za tym SLD, zrodziła się w walce o prezydenturę Bronisława Komorowskiego z Jarosławem Kaczyńskim. Spór PO i PiS najwyraźniej zmęczył już opinię publiczną. Potrzeba było trzeciego kandydata.
Skorzystał na tym nieco nieświadomie szef SLD. Zmuszony do kandydowania po śmierci Jerzego Szmajdzińskiego był uważany za polityka bez szans. I wtedy ktoś z otoczenia zaproponował mu, aby wystąpił w roli pierwiosnka, czyli osoby jak gdyby trochę spoza branży. A więc takiego polityka, który to staruszkę przeprowadzi przez ulicę, a cudze dziecko podsadzi do tramwaju.
W tej na poły bożej roli, kompletnie odbiegającej od starego wizerunku, Napieralski zaczął zbierać punkty. Trzeba przyznać, że poczuł wiatr w żaglach i nieustannie prezentował się jako niekłótliwy polityk, który co dzień i co noc o nas myśli. Przyniosło to mocne trzecie miejsce w pierwszej turze wyborczej, a także znaczącą poprawę notowań SLD.
Ja, pamiętając niedawne, sprzed 10 kwietnia 2010 r., wystąpienia Napieralskiego, w których beształ rząd, a także kogo się dało, grubymi często słowy, przecierałem z rozbawieniem oczy i zastanawiałem się, czy pan Grzegorz wytrzyma do końca w tej trudnej roli? Trzeba przyznać, że wytrzymywał i gdy oglądało się go w okienku telewizyjnym, słuchało w radiu jego wyważonych kwestii, było wiadomo, że bez uszczerbku dla zdrowia każde dziecko może z nim zagrać i w koci, koci, łapci i w Monopoly.
I nagle przyszło załamanie, a ten piękny wizerunek z hukiem wpadł do kosza. Nie wiedzieć czemu, pan Grzegorz z przytupem powrócił do dawnej retoryki i postaci. W Szczecinie 1 maja już tylko zasępiony i gromowładny – zupełnie jak dawniej – począł łajać rząd, prawicę i kogo się da. Dlaczego Napieralski wyszedł z roli, strzelając sobie gola? Ja w każdym razie już wiem, że oddanie mu portfela, choćby tylko do potrzymania w kolejce, byłoby, tak jak dawniej, zbyt ryzykowne.
...do prawego
Jerzy Jachowicz
Ktoś mi niedawno powiedział, że „każdy ma taki rząd, na jaki zasługuje”. Pewnie jest w tym ziarno prawdy. Może niepotrzebnie wszystko odnoszę do siebie, ale w tym wieku już się nie zmienię. Spoglądając za siebie, widzę, że aniołkiem nie byłem, ale żebym aż tak nabroił? Załóżmy, że to i owo mam na koncie. Inni jednakże podobnego do mojego dorobku nie mają. Czemu więc los ich też tak srodze karze?
Bo na kogo z rządzących nie spojrzeć, to dramat. Większość z nich jest dobrze znana. Wspomnę tylko o dwóch gwiazdach nieudolności teamu Donalda Tuska – Ewie Kopacz, pani od zdrowia, i Cezarym Grabarczyku, ministrze od dróg i kolei. To tylko połowa nieszczęścia, bo są w tym gabinecie i supergwiazdy. Jedną z nich, groźną dla nas wszystkich, jest Jacek Rostowski, odpowiadający za polskie finanse. Od dłuższego już czasu każdy z nas na własnej kieszeni boleśnie odczuwa jego politykę finansową – bezlitosny drenaż naszych dochodów. Działania obliczone wyłącznie na ratunek doraźny. Ten były nauczyciel akademicki angielskich prywatnych uczelni ekonomicznych wbrew temu, co opowiada, poprzez zadłużanie państwa nie ratuje niczego, ale prowadzi kraj do katastrofy. Przy tym kłamie jak z nut. Jak powiedział jeden z jego krytyków, gdyby wraz z każdym wypowiedzianym do tej pory przez ministra Rostowskiego kłamstwem w sprawach stanu finansów państwa rósł mu nos jak u Pinokia, to ten uchodzący za dżentelmena osobnik nie byłby w stanie wsiąść do najdłuższej limuzyny.
Ostatnio znowu boleśnie przypomniał o sobie. Tym razem chce ograniczyć możliwość brania kredytów przez samorządy. Gdyby udało mu się ten pomysł przeforsować, byłoby to kolejne nieszczęście. Powszechnie wiadomo, że większość inwestycji, takich jak szpitale, drogi, mosty czy szkoły, powstaje za pieniądze samorządów. Nowe inwestycje to tysiące miejsc pracy i wpływy z podatków, które w większości wędrują do kasy państwowej. To koło napędowe rozwoju kraju. Zahamowanie go spycha Polskę najkrótszą drogą na peryferie cywilizacyjne Europy. Prowadzi nas tam finansista pełną gębą.