A ja się cieszę ze śmierci Osamy
Z niczyjej śmierci, słyszę, nie wolno się radować. Cóż z tego, że Amerykanie pozbyli się łotra i mordercy, który miał na sumieniu tysiące niewinnych istnień. To rzekomo nie wystarczy. Kiedy Angela Merkel powiedziała, że cieszy ją zabicie Osamy bin Ladena, przedstawiciele Kościołów i specjaliści od etyki orzekli, że pani kanclerz pała zemstą i myśli nie po chrześcijańsku. To samo mówią w Polsce.
A ja uważam, że ludzie mają prawo cieszyć się z zabójstwa zbrodniarza. Mają prawo cieszyć się z wymierzenia mu kary przez ich państwo. I nie ma to nic wspólnego z zemstą. Fakt, że sprawiedliwości stało się zadość, może być tylko powodem do radości.
Wylewanie łez nad losem Osamy wynika z humanitarnej wiary, zgodnie z którą godność człowieka jest absolutna i całkowicie niezależna od jego czynów. Największemu potworowi i tak ma się należeć ochrona. Terrorysta, sam mordując bez skrupułów, nie mógłby zostać zabity, bo byłoby to naruszenie jego niezbywalnej godności. Bałamutne to przekonanie.
Na szczęście amerykańscy żołnierze, którzy wtargnęli do rezydencji Osamy w Pakistanie, nie mieli takich wątpliwości.