Najnowsza interwencja Uważam Rze

Tu i teraz

Mniej niż zero, czyli lotniskowy spacer

Igor Zalewski

Żyjąc w kraju, w którym wiele rzeczy nie działa, lubię odkrywać, że coś nie funkcjonuje także w rozmaitych krainach doskonałości

Ostatnie dni dostarczyły mi pod tym względem sporo złośliwej satysfakcji. Bolało i śmierdziało, ale było warto tego doświadczyć.

Zaczęło się od tego, że Komitet Win Alzackich zaprosił mnie na kilkudniową degustację, czym bardzo mnie uszczęśliwił. Tam akurat wszystko było idealne. Wina, krajobrazy, beczki, ludzie. Alzacja to miejsce niezbyt odległe od raju, a ludzie zajmują się tam głównie dobieraniem trunków do rozmaitych potraw. Nic więc dziwnego, że po powrocie do domu, gdy oglądałem z synkiem książeczkę o Świętym Mikołaju, wyrwało mi się, że do renifera najlepszy jest riesling. Tak w każdym razie usłyszałem od jednego smakosza.



Ale z alzackiego raju przenieśmy się do lotniskowego piekła, w którym odnalazłem klimaty zadziwiająco bliskie filmom Stanisława Barei. Z lotniska w Strasburgu samolot Air France wystartował z półgodzinnym opóźnieniem, a do Amsterdamu doleciał już z 40-minutowym. Tamtejsze lotnisko jest tak sprytnie skonstruowane, że po wylądowaniu maszyna musi przejechać blisko pół Holandii, żeby dokołować do hali odlotów. Nic więc dziwnego, że czas, jaki nasza grupa degustatorów miała na przesiadkę do samolotu do Warszawy, niebezpiecznie stopniał. Ruszyliśmy zatem pędem przez długaśne korytarze i nawet zdążyliśmy na czas, ale pani w uniformie KLM nie wpuściła nas na pokład. – Już nie ma miejsc – wyznała, budząc niejakie zdziwienie, bo w spoconych łapkach dzierżyliśmy nasze karty pokładowe. Jęki matek spieszących się do dzieci nie wzruszyły jej zbytnio. – Trzeba lepiej planować swój czas – poleciła jednej, która łkała, że zdąża (a raczej nie zdąża) na urodziny syna.

Co ciekawe, wszystkie kolejne osoby, do których zwracaliśmy się o pomoc, prezentowały podobnie zimny i pozornie kulturalny rodzaj chamstwa. Na innych lotniskach przebukowania biletu i rezerwacji hotelu dokonuje się przy jednym stanowisku. W Amsterdamie dzieje się to na dwóch oddzielnych, położonych na przeciwnych krańcach lotniska. Nie pozwolono nam też zabrać własnego bagażu, zamiast tego wyposażając w jednorazowe skarpetki na zmianę. Szczerze mówiąc, miałem wrażenie, że obsługa lotniska czerpie perwersyjną satysfakcję z pokazywania ludziom, jak mało są ważni.

Mieliśmy nadzieję, że poprawimy sobie humory w Amsterdamie (wiadomo, jak to się tam robi). Guzik. Skierowano nas do hotelu, z którego dotarcie do miasta – jak nam powiedziano – zajmuje około roku. Sam hotel wypełniony był pijanymi Brytyjczykami, węgierskimi zapaśnikami oraz osobnikami podobnymi do Zbigniewa Hołdysa. Dopchanie się do baru było niemożliwością, a automat z alkoholem informował, że nie ma towaru, chociaż uginał się pod ciężarem flaszek. Jakoś to było bardzo dalekie od roześmianych reklamówek linii lotniczych.

A następnego dnia, spacerując po lotnisku w jednorazowych skarpetach i jednorazowej koszulce, spostrzegłem czerwony krzyżyk oznaczający punkt pierwszej pomocy. – Naciągnę ich chociaż na aviomarin – pomyślałem i poszedłem za strzałkami. Szedłem i szedłem (jak w tak małym kraju wszystko może być tak rozległe?), aż strzałki skierowały mnie na piętro. Tam zawróciły mnie z powrotem na dół. Na dole wskazywały górę, na górze – dół. Koło się zamknęło. Niby Holandia, a jednak Mrożek.

Aktualne wydanie Uważam Rze dostępne na www.ekiosk.pl.

Wstępniak

Materiał Partnera

Jak wdrożyć SAP S/4HANA?

Nowoczesne systemy informatyczne to podstawa dobrze działającego i innowacyjnego przedsiębiorstwa. Dla wielu firm wyzwaniem nie jest wybór systemu ERP, ale jego wdrożenie. Dlaczego? Musi być...

ZAMÓW UWAŻAM RZE

Aktualne wydania Uważam Rze dostępne na www.ekiosk.pl

Komentarz rysunkowy

Felietony

Adam Maciejewski

Polski kapitał na Kaukazie

Od 2014 r. w Armenii działa fabryka polskiej spółki Lubawa. Nawiązanie współpracy z rządem Armenii było możliwe dzięki promocji naszego przemysłu za granicą, wspieranej przez dotacje z UE