Władcy emocji
Nie żyjemy jeszcze w kraju, gdzie – jak w „Roku 1984” Orwella – nie wolno napisać krytycznego słowa pod adresem władzy. Ale wielu właśnie tego by chciało
Czy dawni mistrzowie socjalistycznej szkoły dziennikarstwa, nie tej spod znaku konstruktywnej krytyki, ale tej upaćkanej wazeliną od piwnicy po komin, odnaleźliby się w mediach wolnej Polski? Jak prezentowaliby się w wielkim newsroomie warszawskich salonów, gdzie swoje dyrdymały klepią w klawiatury gwiazdy spod znaku „łubu-dubu, niech nam żyje prezes Rady Ministrów, niech żyje nam!”. Czy potrafiliby, jak ich dzisiejsi następcy, wypisać sobie na czole: „Nie patrzę władzy na ręce, więc mam święty spokój” albo „Nam nie jest wszystko jedno, bo u nas jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, choć wszyscy wiedzą, co to za jeden”?
Czy można być dziś w Polsce wykładowcą dziennikarstwa, który nie próbuje nawet zastanowić się, co zrobić, by w Polsce żyło się lepiej nie tylko pupilom PO, a skupia się jedynie na tym, by za wszelką cenę wyciągnąć władzę z dołka i aby, niszcząc opozycję, permanentnie dopieszczać rząd od zaplecza? Odpowiedź – nie tylko można, ale i trzeba, o ile się nie chce fotela zamienić na zydel.