Amerykańskie standardy
Barackowi Obamie należy się podziękowanie za chęć spotkania z krewnymi wojskowych ofiar katastrofy smoleńskiej. Przy tak krótkiej wizycie, przy takiej kolejce ważnych chętnych do spotkania poświęcenie nawet kilkudziesięciu minut jest gestem bardzo znaczącym. Bo przecież gdyby nie chciał, to by się nie spotkał pod byle pretekstem. A jak pokazuje ostatni rok, polska dyplomacja niespecjalnie zabiega, delikatnie rzecz ujmując, o podtrzymywanie pamięci o Smoleńsku na forum międzynarodowym.
Spotykając się z rodzinami ofiar, Obama daje naszym władzom lekcję amerykańskich standardów. Nie tych, które rzekomo każą straszyć liderem opozycji zasypiające dzieci, ale tych, które każą szanować rodziny ofiar jako osoby o statusie bardzo wyjątkowym, w jakiejś mierze – „uświęconym”. Obama to wie i u siebie szanuje. Po złapaniu bin Ladena bardzo szybko spotkał się z rodzinami tych, którzy zginęli w WTC. Ale – jak widzimy – szanuje także u nas. Chyba bardziej niż nasze władze, które – będę to przypominał do znudzenia – w walce z pamięcią posunęły się do gaszenia zniczy i zbierania położonych tulipanów. Można powiedzieć – różnica taka jak na plakatach Solidarnych 2010, przedstawiających dwie sceny: zebrany pieczołowicie wrak znad Lockerbie i gnijący wrak tupolewa. Dwa zdjęcia, a mówią znacznie więcej niż setki artykułów o cywilizacji zachodniej i wschodniej.
Czy spotkanie Obamy pomoże w wyjaśnieniu sprawy? Nie sądzę. Rosja jest za ważna dla USA, by jej się narażać. W sprawie Smoleńska Polsce mogą pomóc tylko Polacy.