Bez domu, bez pracy, bez strachu
Od trzech tygodni tysiące młodych Hiszpanów okupują Puerta del Sol. Protest rozprzestrzenia się na cały kraj. Miasteczka namiotowe utrzymują się w ponad 120 miastach
Bezrobocie wśród młodych ludzi sięga obecnie w Hiszpanii 40 proc. Wśród moich znajomych na uniwersytecie właściwie nikt nie ma stałej pracy. Żeby sprzedawać kawę w Starbucksie, trzeba nie tylko znać języki obce i dobrze się prezentować, ale też zdać dwugodzinny egzamin. O lepszej pracy, związanej z kierunkiem studiów czy zainteresowaniami, nikt raczej nie marzy. Mieszka się z rodzicami albo w ciasnych mieszkaniach wynajmowanych w sześć osób. Wydarzenia na Puerta del Sol i innych placach hiszpańskich miast były nieuniknione.
Yes we camp
Wraz z tysiącem innych osób siedzę na ziemi obok stacji metra na Puerta del Sol. Trwa asamblea, czyli rada. Przedstawicielka komisji infrastruktury informuje, że Inditex (firma będąca właścicielem między innymi sklepów Zary) zaoferował manifestantom możliwość podłączenia się do kontaktów w swoich sklepach. W miasteczku na Sol rzeczywiście brakuje prądu, ale ta propozycja zostaje jednomyślnie odrzucona. Mówią, że nie mogą przyjmować darowizn od tych, z którymi walczą, od korporacji. Dlatego prezent od Pepsi w postaci dużej ilości napojów też nie został przyjęty. Z radością przyjmowane są za to darowizny od osób prywatnych. Ktoś zaoferował panele słoneczne i problem prądu został rozwiązany, w dodatku w sposób ekologiczny. Można przejść do następnego punktu. Pomiędzy uczestnikami przechodzą wolontariusze: jedni rozdają wodę do picia, drudzy odświeżają zgromadzonych spryskiwaczami z wodą, a pielęgniarki roznoszą krem na słońce z filtrem i upewniają się, że każdy się posmarował.
Pozostałą część centralnego placu stolicy Hiszpanii zajmuje stale poszerzające się miasteczko namiotowe. Kiedy we wtorek 17 maja zebrała się pierwsza asamblea na Sol, parę osób rozwiesiło materiałowe płachty, głównie w celu chronienia przed deszczem. Tamtego dnia rada się jednak tak naprawdę nie odbyła, o godz. 20 na placu było ponad dziesięć tysięcy osób, nie sposób było przejść, a co dopiero podjąć próby moderowanej dyskusji. Jedyną podjętą wtedy decyzją było więc pozostanie na placu do odwołania. Do rozwieszonych tamtego wieczoru płacht dołączyły kolejne, a pod nimi zaczęto budować rozmaite stanowiska. Najpierw te podstawowe: kuchnia, organizacja, kontakt z mediami, infrastruktura. W ciągu następnego tygodnia swoje miejsce w miasteczku znaleźli imigranci, feministki, komisja szacunku dbająca o niewnoszenie do miasteczka alkoholu i szanowanie panujących w nim zasad, biblioteka, komisja plastyczna (to tu powstają wypełniające każdą wolną przestrzeń plakaty) i weganie. Na terenie miasteczka są dwa stanowiska medyczne i przedszkole. Wokół fontanny w miejsce kwiatków posadzono pomidory, sałatę i bakłażany.
Nasze sny nie mieszczą się w ich urnach
Co zmobilizowało tysiące młodych Hiszpanów do wyjścia na ulice? Kryzys ekonomiczny trwa już od dawna, a mimo to jak dotąd manifestacje były na półwyspie bardzo skromne w porównaniu z Grecją czy Francją, i to w dużej mierze właśnie ze względu na nieobecność młodych ludzi. Co sprawiło, że manifestacja z 15 maja stała się tym długo oczekiwanym impulsem? Przyczyny mogą być różne. Swoje znaczenie miało nagłaśnianie manifestacji w internetowych sieciach społecznych. Wiele osób twierdzi, że ludzie po prostu byli już zbyt zmęczeni sytuacją. Manifestacja odbyła się równo na tydzień przed wyborami lokalnymi i prowincjonalnymi, co także dodało jej znaczenia. Po raz pierwszy też Hiszpanie spotkali się pod hasłem tak mało jednoznacznym: głównym postulatem 15 maja była „prawdziwa demokracja”, którą można zinterpretować na wiele sposobów, co znacznie poszerzyło kręgi osób zaangażowanych. Podczas demonstracji, jakieś 50 m od chłopaka niosącego dumnie hiszpańską flagę, jego rówieśnicy taką samą flagę palili.
Wyszliśmy na ulice, bo mieliśmy dość
Od protestujących dostaje się jednak nie tylko klasie politycznej. Diego, 25 lat, absolwent architektury, od dwóch lat bezrobotny: „Skoro to banki kontrolują pieniądze, a pieniądze rządzą naszym społeczeństwem, to nad bankami nie ma żadnej kontroli. Odpowiednie mechanizmy trzeba stworzyć. Niedawno zapłaciliśmy miliony, żeby uratować kasy oszczędnościowe. Dlaczego nie zostały przy tym znacjonalizowane? To by była dobra inwestycja. A mieszkania, które są w posiadaniu tych banków, mogłyby posłużyć dla stworzenia systemu taniego, chronionego przez państwo wynajmu”.
Ana, 21 lat, studentka prac socjalnych: „Wyszliśmy na ulice, bo mieliśmy dość. Od dawna chcieliśmy, żeby coś się zmieniło, ale nic nie robiliśmy. Jak tylko to się zaczęło, przybiegłam natychmiast. Pomyślałam, że w końcu się zaczęło. Wreszcie nas usłyszą, miara się przebrała. Ja jestem studentką, utrzymują mnie rodzice. Ale co będzie potem, skoro nikt z moich znajomych nie ma ani stałej pracy, ani mieszkania? To się musi zmienić”. Czy możliwe jest jednak wykorzystanie potencjału tych wydarzeń do osiągnięcia politycznych celów? Ludzi, którzy znaleźli się na Sol, łączą głównie gniew i niezgoda na panujący porządek rzeczy. Czy to wystarczy do budowania ruchu, który mógłby wywalczyć sobie realny wpływ na sytuację w kraju? Obecnie miasteczka namiotowe utrzymują się w ponad 120 miastach Hiszpanii. Również poza półwyspem odbyły się setki solidarnościowych manifestacji. Chociaż nie wiadomo, jak długo utrzyma się miasteczko namiotowe na Sol, już pojawiają się pomysły na dalszy ciąg. We wszystkich dzielnicach Madrytu mają powstać osobne rady, których rzecznicy będą się ze sobą komunikować. Przyszłość pokaże, czy to możliwe.