Smutny koniec czerwonego feministy
Co zostanie z zapateryzmu, skoro sam Mistrz dawno stracił rewolucyjny zapał?
Grzegorz Napieralski przez długi czas powoływał się na José Luisa Zapatero jako błyskotliwego, skutecznego przywódcę lewicy, który wprowadza w Hiszpanii odważne obyczajowe reformy, nie zważając na protesty Kościoła i konserwatywnej części społeczeństwa. „Chciałbym, żeby mówiono o mnie polski Zapatero” – mówił szef SLD w marcu 2008 r. w radiowej Jedynce. Podziwiał hiszpańskiego premiera za dążenie do ścisłego rozdziału Kościoła od państwa i za społeczną wrażliwość: „On dba o tych, którzy sobie nie radzą, o pracowników najemnych”.
Cztery miesiące później lider SLD poleciał nawet do Madrytu na Kongres PSOE, macierzystej partii Zapatero. Nie wiemy niestety, czy robił mu wówczas zdjęcia komórką, jak Barackowi Obamie podczas spotkania w Warszawie. Minęły trzy lata. Ciekawe, czy także dzisiaj Napieralski chciałby, aby nazywano go „polskim Zapatero”? Czy broniłby gorliwie osiągnięć swojego iberyjskiego idola? Czy pochwaliłby się wspólną fotką na Twitterze?