Wena się nie przeterminuje
Jak nagrać najlepszy rapowy debiut roku? Myśląc o hip-hopie tak, jak myślało się w Nowym Jorku lat 90.
Takim jak W.E.N.A. nic nie przychodzi łatwo. Ich styl kształtował się przez setki dni w cieniu szarych warszawskich bloków. Kończyli uciążliwą szkołę mozolnego parcia pod bit. Dlatego nie powalają przeciwników zwiewnym uderzeniem z półobrotu, tylko tłuką w gardę, aż adwersarze nie są w stanie jej trzymać. Gospodarz „Dalekich zbliżeń” jest tak odarty z wrażliwości, że – jak przyznaje – bez oporów częstuje ciężarne papierosami i nie kryje nawet, iż instynkt bierze u niego górę nad rozsądkiem. Próbuje co prawda pokazać swoje łagodniejsze oblicze, ale im więcej wokalistów wpuszcza za mikrofon i im miększych podkładów użyje, tym bardziej nudzi.
Najlepszy jest sauté, przesiąknięty nowojorskim klimatem Boot Camp Clik i D&D Studios. Nadrabia wówczas zaległości polskiej sceny, bo choć nasi producenci dawno podsłuchali patenty mistrzów „złotej ery”, to do tej pory efekt końcowy rujnowało dukanie nieporadnych MC. W.E.N.A. czyta kompozycje Qćka oraz Stony bezbłędnie, metodycznie i płynnie.
Nie da się ukryć, że „Dalsze zbliżenia” zaadresowano do osób rozsmakowanych w rapie bądź przynajmniej z nim oswojonych. Niemniej dla słuchacza z zewnątrz będą ciekawą lekcją miejskiej muzyki, z czasów gdy perkusje nie przypominały klaśnięcia w pośladek, a raperzy nie robili teatralnych przerw między wersami.