Sekcyjny skandal
Rodziny nie są pewne, kogo pochowały, a prokuratorzy nie mogą prowadzić śledztwa. Wszystko przez nieścisłości w rosyjskich dokumentach z sekcji zwłok
Z biegiem czasu coraz wyraźniej widać, na jakich zasadach badano katastrofę Tu-154M w kluczowym momencie – w pierwszych dniach po zdarzeniu. Polskich służb i specjalistów nie dopuszczono do żadnej z ważnych czynności. Status biernego obserwatora był ich największym osiągnięciem.
Jedyne wątki, które polska prokuratura może zbadać samodzielnie, dotyczą organizacji wizyty, tego, co stało się przed 10 kwietnia. Ustalenie przyczyn i przebiegu katastrofy jest w rękach Rosjan.
Zeznania świadków mają znaczenie drugorzędne. Ważniejsze są ekspertyzy biegłych dotyczące czarnych skrzynek, wraku i sekcji zwłok. Zaprzepaszczone zostało wykorzystanie najważniejszych dowodów, w tym – jakby to nie zabrzmiało – ciał ofiar.
W prokuraturze od kilku miesięcy leżą wnioski o ekshumację złożone przez pełnomocników trzech rodzin: Przemysława Gosiewskiego, Zbigniewa Wassermanna i Stefana Melaka. Do żadnego śledczy jeszcze się nie ustosunkowali. Wszystko wskazuje na to, że niedługo będą musieli. Dokumentacja przysyłana przez Moskwę budzi coraz większe oburzenie. Coraz głośniej i odważniej mówią rodziny ofiar, ujawniając, jak były manipulowane i wprowadzane w błąd przez ministrów polskiego rządu. To one robią wszystko, by doprowadzić do powtórnych sekcji, a tym samym wreszcie skorzystać z dowodów, które są w Polsce.
Pierwsze ustalenia z Rosjanami
Do Centralnego Biura Ekspertyz Medyczno-Sądowych w Moskwie jeszcze 10 kwietnia przetransportowano pierwsze 33 ciała, przywiezione ze Smoleńska śmigłowcem Mi-26.
Wstępnej identyfikacji dokonywali Rosjanie. Towarzyszyło im dwóch pracowników polskiej ambasady. Dyplomaci usłyszeli od szefa ośrodka, że ze względu na dobro śledztwa sekcje zwłok muszą być przeprowadzone jak najszybciej, bez czekania na przyjazd polskich specjalistów.
Być może ta wiadomość nie dotarła do Warszawy, bo tu trwało nocne kompletowanie ekipy ekspertów, którzy z minister zdrowia w niedzielne przedpołudnie wyruszyli do stolicy Rosji. Ewa Kopacz zabrała ze sobą m.in. trzech medyków sądowych, czterech techników kryminalistyki i siedmiu ratowników medycznych. Po kilku godzinach okazało się, że nie byli potrzebni. Sekcje już się odbyły.
Czy Rosjanie mogli poczekać na ekspertów z Warszawy? Tak, choć nie musieli. Pozwolili im na to sami Polacy.
Kilka godzin po katastrofie nasi prokuratorzy sporządzili pierwszy wniosek o pomoc prawną, w którym prosili m.in. o przeprowadzenie „oględzin i otwarcia zwłok osób, które poniosły śmierć w zdarzeniu”. W dokumencie tym proszą o zgodę na dopuszczenie do udziału w tych czynnościach polskich ekspertów. Jednak z niewiadomych przyczyn został on przefaksowany Rosjanom dopiero następnego dnia.
Natomiast w sobotę wieczorem na lotnisku Siewiernyj odbyła się narada rosyjskich śledczych z przedstawicielami naszej prokuratury wojskowej i ABW. Wśród sześciorga Polaków byli m.in. naczelny prokurator wojskowy i szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk Ireneusz Szeląg. To jego podpis widnieje pod protokołem z tego spotkania. W punkcie trzecim postanowień czytamy (tłumaczenie za prokuraturą wojskową – przyp. red.): „Z uwagi na szczególny publiczny rozdźwięk wywołany zaistniałą katastrofą lotniczą, należy w terminie możliwie najkrótszym przeprowadzić sądowo-lekarskie oględziny i sekcje zwłok pasażerów samolotu, w mieście Moskwie; ich identyfikację oraz przekazanie przedstawicielom strony polskiej”.
Tak wyjaśniał te ustalenia gen. Parulski w lutym przed senacką komisją obrony narodowej: – To były wstępne ustne uzgodnienia, które miały nam zapewnić niejako możliwość jak najbardziej skutecznego działania w interesie Polski. Wśród tych uzgodnień było zapewnienie strony rosyjskiej, że mamy prawo do udziału w czynnościach i w ogóle stwierdzenie, że możemy przebywać na terenie Federacji Rosyjskiej.
Nasi prokuratorzy samą możliwość przebywania w Rosji poczytywali za sukces: – Byliśmy przecież umundurowanymi oficerami NATO i mogliśmy być po prostu deportowani w momencie postawienia stopy na rosyjskim gruncie. A zostaliśmy przyjęci jako partnerzy do rozmów – mówił Parulski.
Z rozmów wynikło niewiele. Przy sekcjach zwłok (z wyjątkiem ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego) nie było Polaków.
Fałszywe dokumenty
W październiku z Rosji nadeszły pierwsze materiały dotyczące sekcji. Kilka tygodni później zaczęły pojawiać się niepokojące informacje. Małgorzata Wassermann podważyła badania wykonane w Moskwie, ujawniając, że jej ojciec ponad 20 lat temu przeszedł poważną operację, w wyniku której usunięto mu sporą część organów wewnętrznych. Według rosyjskich dokumentów nie miało to miejsca. Opis ciała Przemysława Gosiewskiego też nie pasował do śp. posła. Mocno zawyżono jego wzrost.
Dziś coraz więcej rodzin mówi o błędach w dokumentacji bądź, jak Ewa Kochanowska, wdowa po rzeczniku praw obywatelskich, wręcz o jej fałszowaniu. – Poważnie podejrzewam, że przedstawiona mi dokumentacja sekcyjna mojego męża jest w znacznym stopniu fałszywa. Zostałam zobowiązana do zachowania tajemnicy, a prokuratura obiecała wyjaśnić rozbieżności.
Tylko w kilkunastu przypadkach bliscy ofiar mogli zapoznać się z materiałami. Z nieoficjalnych rozmów z rodzinami wynika, że przypadków nieścisłości jest dużo więcej. Część nie chce na razie wypowiadać się pod nazwiskiem. Niektórzy obawiają się manipulowania nimi, oskarżeń o szerzenie spiskowych teorii. Ale coraz więcej osób rozważa złożenie wniosków o ekshumacje. Zgoda choć w jednym przypadku może zakończyć się skandalem. Otwarcie trumien sprowokuje pytania do strony rosyjskiej o nierzetelne badanie zwłok (co oznacza działanie na szkodę śledztwa) i do polskiej – dlaczego Rosjanom na to pozwoliliśmy.
Grażyna Przybylska-Wendt jest doktorem nauk medycznych, specjalistką z zakresu medycyny sądowej i anestezjologii. Wiele lat pracowała w Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. Dziwi się informacjom o materiałach sekcyjnych spływających z Moskwy. Niepokoi ją, że Rosjanie mogli złamać podstawowe zasady.
– Według procedur stosowanych przy sekcjach sądowo-lekarskich, zwłaszcza kiedy okoliczności zgonu budzą wątpliwości, a śmierć nastąpiła w warunkach szczególnych, wykonuje się dokumentację fotograficzną i techniczną zarówno samych zwłok, jak i miejsca ich usytuowania. Nie jest mi wiadomo z żadnych doniesień, aby na miejscu katastrofy w Smoleńsku wykonywane były czynności pomiarowe np. rozrzutu ciał, odległości ich położenia od poszczególnych części wraku samolotu czy od siebie.
W czasie sekcji w Moskwie nie robiono zdjęć. Jak podkreśla dr Przybylska-Wendt, to wbrew przepisom, również rosyjskim.
Po katastrofie smoleńskiej te zasady nie obowiązywały. W każdym przypadku jako przyczynę śmierci podano ogólnikowe „wielonarządowe obrażenia wewnętrzne”.
Czy polscy prokuratorzy mogli spodziewać się, jak Rosjanie przeprowadzą sekcje zwłok? Oczywiście. Gen. Krzysztof Parulski w sobotnią noc uczestniczył, a raczej przyglądał się (pod protokołem nie ma jego podpisu) sekcji ciała prezydenta. Wiedział, że nie są wykonywane zdjęcia.
Dlaczego najważniejszy polski prokurator wojskowy nie interweniował, widząc nieprawidłowości? Tego nie wiemy.
Co usłyszały rodziny
11 polskich specjalistów, którzy przyjechali do Moskwy z Ewą Kopacz, zamiast pracować przy sekcjach, przygotowało jedynie ciała do rozpoznania. W trakcie tych czynności również działy się dziwne rzeczy. Najwyraźniej mają tego świadomość i Rosjanie, skoro przed miesiącem oskarżyli część rodzin o błędną identyfikację ofiar. Czym mógł być ten komunikat, jeśli nie próbą przygotowania gruntu pod ujawnienie nieprawidłowości w działaniu rosyjskich służb?
Dla Stanisława Zagrodzkiego identyfikacja Ewy Bąkowskiej była bardzo trudna. Nie chciał w niej uczestniczyć, lecz nalegał rosyjski prokurator. „Zagroził nawet, że jak się nie zgodzę na okazanie, to ciało pozostanie w Moskwie do czasu, aż zostaną zrobione badania DNA i wrócę do kraju z niczym” wspomina na blogu. „Tego już było za dużo jak na moje nerwy. To już był bezczelny szantaż”.
Przy identyfikacji obecny był polski śledczy. Ustalono, że pan Stanisław zobaczy tylko fragment głowy. Niemal odruchowo potwierdził, że to ciało kuzynki i wyszedł odetchnąć świeżym powietrzem. – Gdy po kilku minutach chciałem wrócić do identyfikacji, polski prokurator powiedział, że nie warto. Poprosiłem go, by wykonano zdjęcia całego ciała Ewy, zanim zostanie włożona do trumny. Później dowiedziałem się od niego, że fotografie całego ciała zrobiono. Jak zrozumiałem, miał je wykonać policyjny technik z komendy stołecznej. Gdy po dwóch miesiącach rozmawiałem z tym policjantem, okazało się jednak, że nikt mu nie zlecał fotografowania całego ciała, a wyłącznie moment złożenia do trumny. Moja umowa zawarta w Moskwie z polskim prokuratorem została naruszona. Do dnia dzisiejszego nie mogę się z tym pogodzić – opowiada krewny Ewy Bąkowskiej.
Do dziś nie wie, jaka dokumentacja dotycząca jego kuzynki znajduje się w kancelarii tajnej. Nikt z rodziny ani też pełnomocnik nie mieli do niej dostępu. Jak informowała prokuratura, dopiero po zgromadzeniu całej dokumentacji dotyczącej zmarłej będzie udostępniona do wglądu.
Manipulacje ministrów
Trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź na pytanie, dlaczego trumien nie otworzono w Polsce.
– W Moskwie usłyszeliśmy od Tomasza Arabskiego, szefa kancelarii premiera, że polscy specjaliści uczestniczyli w sekcjach, że trumny będą zaplombowane i nie będziemy mogli ich już otwierać – wspomina Andrzej Melak. – Potwierdziła to Ewa Kopacz. Uznała wobec wszystkich nas, że gdy Polacy zaczęli prace przy stołach, Rosjanie zobaczyli, jakimi dobrymi lekarzami są Polacy i jak wiele można się od nich nauczyć. Była dumna, że przyjechali z nią tacy fachowcy. Kopacz i Arabski świadomie wprowadzili nas w błąd. To miało uśpić naszą czujność i znakomicie zdało egzamin – bratu przewodniczącego Komitetu Katyńskiego do dziś trudno mówić o tym spokojnie.
Dariusz Fedorowicz jako były wojskowy inspektor sanitarny był tłumaczeniami władz szczególnie wzburzony: – Najpierw usłyszeliśmy, że na otwarcie trumien w Polsce nie zgadzają się Rosjanie, że obowiązuje rosyjska jurysdykcja. Zapytaliśmy, czy w takim razie nie jesteśmy już państwem suwerennym, skoro po powrocie do kraju trumny objęte są rosyjskim prawem. Kolejne uzasadnienie odmowy przedstawione przez Ewę Kopacz opierało się na ustawie o pochówkach i cmentarzach z 1959 r. Ale przecież to jest przepis sanitarny, który nie stoi ponad postępowaniem prokuratorskim. Rozumując w ten sposób, w przypadku odkrycia w jakimś lesie zwłok w lipcu musielibyśmy zostawić je do końca października.
Ewa Kochanowska wraz z córką minuta po minucie spisywały, co działo się w Moskwie, kto występował, co mówił, jakie działania proponował rodzinom. – Proszę sobie wyobrazić: jest godz. 2 w nocy, my półprzytomni, na sali Rosjanie, którym tłumacz przekazuje wszystko, o czym nasi ministrowie z nami rozmawiają. Nagle Tomasz Arabski bardzo zdecydowanie przekonuje rodziny, że muszą dokonać identyfikacji na miejscu, oddać materiał genetyczny do badań i musimy to zrobić tu i teraz, bo nie będzie możliwości otwarcia trumien w Polsce. Zdziwiła mnie ta informacja. Byłam żoną dyplomaty i wiem, jakie obowiązują procedury przy transporcie ciał przez granice, ale trumna np. generała Sikorskiego była już otwierana dwa razy po przywiezieniu ciała z Wielkiej Brytanii.
Po czasie na słowa szefa kancelarii premiera spojrzała pod innym kątem: – Późniejsze zachowanie prokuratury budzi moje najbardziej uzasadnione podejrzenie, że wystąpienie ministra Arabskiego wynikało z tego, że on nie mówił wówczas do rodzin, ale do tych Rosjan na sali. Dał im zielone światło, żeby to, co jest, wkładać do trumien, a nasz rząd już nie dopuści do ich otwarcia w Polsce i sprawdzenia, co się w nich znajduje.
Jedną trumnę otworzono, by przełożyć ciało Lecha Kaczyńskiego do innej. Sekcji wówczas nie przeprowadzono, czym ostatecznie zaakceptowano badania przeprowadzone przez Rosjan.
Z perspektywy czasu rodziny inaczej patrzą na wydarzenia w Moskwie. Po tragedii nie miały głowy do analizowania zachowania ministrów. Mijają miesiące i pojawia się coraz więcej wątpliwości. – Rosjanie pokazali naszym lekarzom, gdzie jest ich miejsce
– ocenia Małgorzata Wassermann. – Ewa Kopacz zamiast dzwonić do premiera i interweniować, wychodziła do nas i do mediów z zapewnieniami, jak świetnie układa się współpraca. Nie rozumiem, jak konstytucyjny minister może mówić nieprawdę w żywe oczy. Inaczej nie da się tego nazwać.
Milczenie prokuratury
Wobec wszystkich niejasności wokół identyfikacji i analiz medyczno-sądowych, wobec braku nadzoru i udziału polskich prokuratorów i ekspertów w badaniach ciał ofiar i wobec rosyjskiej gry dokumentacją trudno się dziwić, że rodziny coraz mocniej domagają się ekshumacji i przeprowadzenia sekcji zwłok. Pierwszy wniosek w tej sprawie pojawił się w lipcu. Wszystkie są konsekwentnie ignorowane.
– Dopóki nie będziemy mieli zgromadzonego całego materiału, który ma jeszcze strona rosyjska, i dopóki Instytut im. Sehna nie prześle nam pełnych materiałów z badań genetycznych, dopóty będziemy uważali takie wnioski za przedwczesne – mówił w lutym w Senacie gen. Parulski.
Na tym samym posiedzeniu płk Szeląg dopowiadał: – Decyzję o tym, żeby użyć tego naprawdę nadzwyczajnego środka, żeby tę czynność przeprowadzić, prokuratorzy podejmą wówczas, gdy będą mieli dowód na to, że są jakieś wątpliwości co do tożsamości zwłok.
Rodziny od miesięcy wskazują na te wątpliwości. Dla prokuratorów to za mało. Być może uznali, że mają jeszcze dużo czasu na ewentualne przeprowadzenie badań.
Pogrzeby wbrew prawu?
„To, co stało się w pierwszych godzinach po katastrofie, i to, co działo się w pierwszych dniach po niej, obnażyło kompletny paraliż polskiego państwa i nie obchodzi mnie, czy było to realizowane z rozmysłem, czy z urzędniczej głupoty” – napisał w Internecie Stanisław Zagrodzki. „Wiem jedno i to od chwili, kiedy zobaczyłem, jak 14 kwietnia 2010 r. wieczorem polskie służby konsularne nie potrafiły załatwić najprostszej z możliwych spraw (tłumaczenia rosyjskich zaświadczeń o śmierci, które obiecywano przekazać rodzinom przed wylotem z Moskwy) – Polska nie zdała egzaminu ze sprawności działania w sytuacji kryzysowej”.
Ustawa o pochówkach w art. 11.9 mówi, że „w przypadkach, w których zachodzi uzasadnione podejrzenie, że przyczyną zgonu było przestępstwo, na pochowanie zwłok oprócz karty zgonu wymagane jest zezwolenie prokuratora”. Czy takowe wydano?
Co mieli na myśli najwyżsi urzędnicy, wielokrotnie mówiący o dumie z państwa, które świetnie zorganizowało pogrzeby? Może to właśnie, że udało się pochować 96 ofiar katastrofy, naginając prawo – bez kart zgonu, bez udokumentowanego stwierdzenia przyczyny śmierci, bez zgody prokuratorów?
Skoro śledczy tak szczegółowo stosują się do wszystkich norm prawnych, dlaczego nie interweniowali, gdy szykowano pogrzeby bez wymaganych dokumentów? O tym, że ich brakuje, prokuratorzy wiedzieli najlepiej. Od początku wiedzieli też, że brak rzetelnych ekspertyz z sekcji zwłok utrudnia, a wręcz uniemożliwia przeprowadzenie prawidłowego śledztwa.