„Uwikłanie”: koszty przerwanej rewolucji
Gdyby nie natarczywość dystrybutora, długo bym pewnie tego filmu nie zobaczył. A jednak. „Uwikłanie”, bo o nim tu mowa, zaskoczyło mnie. I to nie z powodów, nazwijmy to tak, artystycznych. Zapewne niektóre postacie mogłyby być mniej sztampowe. I historia – ładna pani prokurator, która wraz ze zrobionym na Rambo policjantem docieka prawdy, oddając mu siebie przy okazji – bardziej wyrafinowana. Lecz dość kręcenia nosem.
Film Machulskiego i Bromskiego to pierwsza opowieść, która w sensacyjnej formie może dotrzeć do masowej widowni i pokazać Polskę jako kraj, w którym ubecki układ żyje. Boże, myślałem na pokazie w przestronnej sali projekcyjnej TVN – swoją drogą czyż to nie ironia losu? – trzeba było aż 20 lat, żeby ktoś odważył się opowiedzieć w popularny sposób, docierając do maksymalnie szerokiej widowni, do czego może prowadzić brak rozliczeń z komunizmem. Dlaczego tolerancja dla byłych esbeków nie jest przejawem miłosierdzia, lecz słabości? Upiory przeszłości wracają i ostatecznie niszczą państwo.
Ten film pokazuje to lepiej niż wiele publicystycznych artykułów.