Tragarze obciążeń
Niemieccy politycy nie dostrzegają w Polsce równoprawnego partnera, a polscy dopatrują się u Niemców zakamuflowanego ekspansjonizmu
Szampan już się chłodzi: na pięć minut przed okolicznościową fetą z okazji 20-lecia zawarcia traktatu dobrosąsiedzkiego polscy i niemieccy negocjatorzy oznajmili triumfalnie, że doszli do porozumienia. No, może nie we wszystkim, gdyż parę kwestii, jak odszkodowania i status zlikwidowanej w 1940 r. mniejszości polskiej, odłożono na później, ale co do meritum, że jesteśmy dziś krajami zaprzyjaźnionymi, rozbieżności nie ma. Jak dalece zaprzyjaźnionymi? To już inna sprawa.
Fakt, że negocjacje przy polsko-niemieckim okrągłym stole trwały ponad rok, mówi sam za siebie. Trzeba było aż 20 lat, aby rządy obu krajów zauważyły dysproporcje w traktowaniu niemieckiej mniejszości w Polsce i Polaków w Niemczech. Pierwsi korzystają z przywilejów, drudzy nie mogli wyegzekwować od władz traktatowych zobowiązań. Teraz ma być inaczej: rząd Niemiec obiecał utworzyć biuro Polonii, powołać rzeczników jej interesów oraz wysupłać pieniądze na działalność polskich organizacji. Jednak niezależnie od niebagatelnego znaczenia tych uzgodnień, zadeklarowanej w 1991 r. przyjaźni daleko jeszcze do prawdziwego partnerstwa.