Więcej Europy? Oczywiście. Ale jakiej?
Wyobraźmy sobie Europę bez euro – z niemiecką marką i włoskim lirem. I bez kryzysu
Tkwiącej już nie tylko w finansowej zapaści UE Donald Tusk chce zaaplikować – w ramach terapii – więcej Europy. Pięknie. Ale – konkretnie – jakiej Europy?
Czy premier Tusk ma na myśli tę Europę, którą od lat uosabia (nie bez sukcesu przecież) Wielka Brytania? Kraj, który nie przyjął euro i nic nie wskazuje na to, aby nie chciał się nadal cieszyć brytyjskim rabatem. Czy też raczej Europę, którą symbolizują Niemcy ze swym najnowszym konceptem narzucenia innym państwom (na razie ze strefy euro) wspólnego rządu gospodarczego.
Ale tak to już jest z banałami – w tym przypadku z eurobanałami o rzekomo zbawiennym w skutkach, wiecznym „pogłębianiu i poszerzaniu Unii Europejskiej”. Nadużywając ich, łatwo się zapędzić w ślepy zaułek. A przecież nie trzeba specjalnej przenikliwości, by rozumieć, że w dającym się przewidzieć czasie (dajmy na to 20 lat) obywatele państw Europy – Polacy, Niemcy, Francuzi, Szwedzi, Czesi, Węgrzy itd. – nie zrezygnują ze swych narodowych państw, co oznacza: nie wybiorą jednego europejskiego parlamentu zamiast parlamentów narodowych, który wyłoniłby jeden europejski rząd. A może ktoś uważa inaczej?