Jeszcze więcej optymizmu
Pacjent zmarł. A że bity tydzień przeżył po operacji – wypunktować nie łaska?
Zapytał mnie sąsiad, o co chodzi z tym „domykaniem systemu medialnego” przez salony platformy wyborczej. Nie potrafiłem mu odpowiedzieć, gdyż układałem już w głowie felieton o koszmarze IV RP. Są ludzie symbole. Symbolem zbrodniczego charakteru IV RP jest Mirosław G. Znakomity doktor, autorytet moralny, mistrz skalpela.
I tego człowieka prokuratura ośmiela się w sposób podły pomawiać o to, że zaszył coś tam w ciele jakiegoś, pożal się Boże, pacjenta, a kiedy mu pielęgniarka zwróciła na ten fakt uwagę, olał sprawę.
Jakim prawem – pytam grzecznie – jakiś śmieszny w swym zaślepieniu prawniczek, który krwi nigdy nie wąchał, kapci nie cerował, a co dopiero człowieka, ośmiela się krytykować takiego geniusza?! Jak śmie wypominać, że pacjent zmarł po tygodniu?! A że bity tydzień żył jeszcze po operacji – tego wypunktować nie łaska?!
Ileż złej woli, ile pesymizmu niesie ten koszmarny przekaz – pacjent zmarł, bo go doktor miał w głębokim poważaniu. Gdzie standardy dziennikarstwa? Gdzie redaktor, który tę ponurą historyjkę przeobrazi w coś krzepiącego?
Na przykład w opowieść o ciężkiej pracy lekarza, który jak znachor Wilczur, po godzinach, na ostatnich nogach, podjął się karkołomnej próby ocalenia komuś życia pośród brudnych, odrapanych ścian. Jak w takich warunkach pracować, jak spamiętać te wszystkie gaziki, waciki, plastry, bandaże, szwy, zastrzyki i inne konieczności? Oto jest pytanie.
A oto jest odpowiedź – nie ma innej drogi, niż to wszystko sprywatyzować. Zamienić szpitale, przychodnie i kliniki w lodziarnie, gdzie dobrze zarabiający Mirosław G. nigdy, przenigdy nie ośmieli się olać jeszcze lepiej zarabiającego pacjenta z bratnich Niemiec lub bratniej Wielkiej Brytanii.
I żaden lekarz więcej życia nie straci. Bo że Mirosław G. nie ma dziś życia, nikt nie ma wątpliwości. Przez jeden głupi gazik zaszyty w pacjencie, który przecież i tak kiedyś by zmarł, pan doktor będzie teraz musiał łazić na jakieś zakichane, małe w swej małości rozprawy. Jakie to beznadziejne, jakie straszne, jakie żenująco polskie... Uf, aż się zdyszałem. Tak wygląda, drogi sąsiedzie, domykanie medialnego systemu.