Informacja, czyli towar
W długiej dyskusji wokół tabloidów dominują dwie postawy: ostrej krytyki i fascynacji. U nas dominuje ta pierwsza
Gdyby jakiś emigrant, który opuścił kraj dwie dekady temu, zawitał dziś do Polski, rynek prasy codziennej niespecjalnie by go zdziwił. Były dwie główne gazety – „Rzeczpospolita” i „Gazeta Wyborcza”.
I nic się nie zmieniło. Wszystko inne, co powstało po drodze, padło albo wypadło z głównego nurtu.
Jedyna różnica to tabloidy, które na stałe zagościły na naszym rynku. I zagościć musiały. Zwane kiedyś prasą bulwarową dziś są czymś więcej niż gazetami niskich lotów. Są symbolem obecnego etapu naszej cywilizacji. I co paradoksalne, to właśnie ci, którzy – także w polskich warunkach – na tabloidy psioczą najbardziej, robią wiele, by wychowywać właśnie czytelnika tabloidów. Tną, jak mogą, programy szkolne, przerywają ciągłość kulturową, osłabiają rodzinę i Kościół, promują reguły, według których wolno „wszystko, co się chce”.