Powiedzieli: Krystyna Janda o swych początkach
Moją ulubioną profesorką była Janina Romanówna, szczyt kobiecości, genialna aktorka, szalenie realistyczna, tradycyjna. I ja, dziewczyna w spodniach, ostrzyżona niemal na zero, a to, co na głowie zostało, było ufarbowane na czerwono. To było spotkanie! Podniecające, ekscytujące, ale i bardzo pouczające. Nienawidziła mnie jak psa i mówiła: „Umaluj się, bo wyglądasz, jakbyś przed chwilą rzygała. Kto będzie się z Tobą chciał całować?”. Walka na każdych zajęciach, zapasy prawdziwe trwały. Ale byli też tacy jak profesorowie Bardini czy Kaliszewski, Kreczmar, którzy od razu zrozumieli, że ze mną jest coś nie tak, że chyba muszę mieć indywidualny tok studiów. Bardini mówił: „Pani jest nienormalna”. A Zapasiewicz dodawał: „Z niej to będzie geniusz albo kompletne zero, jakieś dno”. Ja po prostu byłam wtedy naprawdę kimś kompletnie innym niż otoczenie i nie było w tym żadnej mojej zasługi, ja po prostu taka byłam, nie zastanawiając się nad tym.
Aktorka dla „Gali” nr 22/2011
—wyb. ns