Włókniarka w sieci
Śmiech pusty bierze, gdy człowiek sobie przypomina proroctwa, że sieć komputerowa oznacza koniec cenzury i wszelkiej manipulacji
Ja akurat niewiele sobie mam do zarzucenia; pamiętam swój stary felieton, jeszcze z „Frajerów”, w którym porównywałem proroctwa i obawy związane z Internetem do pierwszych reakcji na wynalazek Gutenberga.
Druk miał sprawić, że zaniknie kultura – bo ludzie przestaną się uczyć na pamięć – że skoro każdy, kto ma papier, farbę i trochę ołowiu może nieodpowiedzialnie powielać i kolportować dowolne idee, skończy się to nieuchronnie zdziczeniem i upadkiem cywilizacji. A z drugiej strony – że skoro każdy, kto ma papier, i tak dalej, to wreszcie upadną wszelkie tyranie i zakwitnie prawdziwa wolność.
Przyszłość miała szybko pokazać, że drukowane książki też można palić, cenzurować i reglamentować. I podobnie, pisałem kilkanaście lat temu, bodajże po polskim wydaniu Esther Dyson (kto jeszcze w ogóle pamięta to nazwisko? Nic się nie starzeje szybciej niż proroctwa) będzie i z Internetem. Politycy nauczą się go używać jako tuby propagandowej i narzędzia manipulacji, a biznes szybko przywiedzie go ku komercji.
Powstrzymam się od przybicia narzucającej się pointy, bo sam nie cierpię ludzi, którzy mówią „a nie mówiłem?”.
Z przypadków skolonizowania komputerowej sieci przez skrzeczącą pospolitość stosunkowo najbardziej śledzę działalność anonimowych internetowych fałszerzy; wzdragam się pisać „trolli”, bo niechby to słowo zachowało swe znaczenie pierwotne – idiotę, zakompleksionego prymitywa, względnie prowokatora wypisującego na forach horrendalne brednie i obelgi najzupełniej bezinteresownie. Indywiduum takie z perspektywy dzisiejszej wydaje się wręcz kimś poczciwym.
Miejsce dawnego trolla zajął bowiem zawodowiec. Dostaje prikaz, co ma jako spontaniczna ludność upowszechniać danego dnia, i robi to, nie siląc się nawet na finezję. Nie będę udawać, że śledzę działalność takowych użytkowników bardzo uważnie, ale nawet pobieżny wgląd w Internet pozwala zauważyć propagandowe przesłania wpisywane w dziesiątkach miejsc ze znużoną topornością, niemal tymi samymi słowami. Nie jest już tajemnicą, że rozmaite firmy przeznaczają sporą kasę z budżetów reklamowych na mnożenie wpisów „prostych ludzi”, zachwalających ich produkty. I nie jest nią też, chyba że podobne wydziały mają partie. To widać, słychać i czuć.
Co mnie bawi, to że technologia nowa, a agitprop wciąż ten sam. Za czasów Gierka, którego coraz bardziej przypomina Tusk, obowiązkowym elementem propagandy była tzw. włókniarka pojawiająca się regularnie w telewizji, by jako przedstawicielka prostego ludu powiedzieć, że żyje się dobrze, świetnie, a władza się stara.
Od pewnego czasu, jak za naciśnięciem guzika, obok tradycyjnych obelg nagle pojawiły się na forach liczne wpisy w duchu: „nieprawda, jechałem wczoraj nową drogą”, „u mnie w urzędzie wszystko się szybko załatwia i panie są uprzejme i fachowe”. Słowem „też jeżdżę samochodem i jakoś nic mi nie ukradli, i zdanżam na czas!”. I „premier dba o nas jak ojciec najdroższy i nieprawdą jest, że dach przeciekał, szczególnie że prawie wcale nie padało”.