Amerykański fuks z pogranicza
Muzyka country czasy świetności wydaje się mieć za sobą. Tej konstatacji przeczy jednak kariera Amosa Lee
Uzdolnionemu wokaliście, gitarzyście i kompozytorowi najbliżej do country, wszakże jego siłą jest umiejętność zręcznego poruszania się na pograniczu tego gatunku z rockiem, folkiem i podszytą r’n’b muzyką pop.
34-letni dziś Lee wcześnie zainteresował się jazzem, ale też muzyką Joni Mitchell i Luthera Vandrossa. Jego talent zauważyli m.in. Bob Dylan, Elvis Costello, Norah Jones, Dave Matthews Band i zapraszali go na swe trasy koncertowe. Artysta ma już w dorobku cztery autorskie płyty.
Łączy je mocny, męski wokal Amosa, ale muzycznie każda jest inna. Producentem najnowszej – „Mission Bell”, która wystartowała z pierwszego miejsca w notowaniach „Billboardu” – jest Joey Burns, klawiszowiec formacji Calexico. To on, wraz z kolegami z zespołu stworzył tu przestrzenne brzmienie z potężną dozą rytmu. Idealne otoczenie dla wyeksponowania walorów wokalisty i jego zróżnicowanych piosenek.
Nie brakuje utytułowanych gości w rodzaju Williego Nelsona, Lucindy Williams, Sama Beama z Iron & Wine czy legendarnego Jamesa Gadsona. Ale „rządzi” wyłącznie Amos Lee. Nosowym zaśpiewem w inauguracyjnym „El Camino” sugeruje dominantę countrową, prędko jednak pokazuje szerszą paletę odniesień. Wrażenie robi lekki, karnawaliczny kawałek „Learned A Lot”, ale wszystko przebija „Hello Again” z przebojowym szlagwortem nie gorszym niż „Hotel California” The Eagles.